Niczego specjalnego nikt jeszcze nie wypowiedział na temat tej płyty.
Same ogólniki i informacje połączone z cytatami innych osób.
To za mało jak na tak ważną płytę i jak na forum dyskusyjne, które z dużymi nadziejami oczekiwało (ponoć) na jej ukazanie się na rynku.
Owszem, to o czym dotychczas powiedziano, jest ważne na etapie wstępnej dyskusji, rzekłbym zagajenia rozmowy, ale upłynęło już tyle czasu, a nikt jakoś nie wyraził swojej prywatnej oceny na jej temat.
Czyżby zawód?
A może niespełnienie oczekiwań i dystans do tego, bo nie bardzo wiadomo, co napisać, jakie zająć stanowisko?
Ocena Artura Dutkiewicza, ograniczona do banalnego stwierdzenia, że się go słuchało i że to rewelacyjny muzyk, oraz zgoda na takie truizmy - powoduje, że odnoszę wrażenie, iż tej płyty nikt, tak naprawdę, nie słucha, lub po jednokrotnym wysłuchaniu, odstawił ją na półkę, gdzie leży sobie spokojnie i pokrywa ją kurz zapomnienia.
A co z muzyką?
Oczywistym jest i to nie podlega dla mnie żadnej dyskusji, że muzyki, a w szczególności improwizacji jazzowych na zadany temat, w tym przypadkum na temat piosenek Niemna, najlepiej słuchać na koncercie. Współtworząc, poprzez swoje żywe reakcje, specyficzny, koncertowy nastrój, budując zarazem te nieuchwytne napięcie, jakie zachodzi pomiędzy samymi muzykami, a także między muzykami, a widownią, reagującą lub przyjmującą proponowane rozwiązania muzyczne z dystansem, a często bywa, że beznamiętnym chłodem.
No ale to ma być ocena nie koncertu, lecz płyty nagranej ( i wcześniej długo ogrywanej na wielu koncertach) z jakimś logicznym doborem utworów, wynikającym z preferencji lidera, dobierającego je pod tym kątem i układającego repertuar na płytę. Tak, aby miała swoje napięcie, zachęcający wstęp, ciekawe rozwinięcie i logiczne zakończenie.
Artur Dutkiewicz jest fanem muzyki Czesława - czego nie kryje - jest też zafascynowany jego osobowością. Ale przede wszystkim jest wrażliwym człowiekiem i muzykiem, a do tego myśli kategoriami muzyka improwizującego i ten aspekt był zapewne podstawą doboru kompozycji Niemena na tę płytę. Dominantą była chęć zagrania ich w sposób odbiegający od powszechnej sztampy, jaką stosują liczni wokalni kopiści i chęć nadania tym kompozycjom indywidualnego rysu, poprzez uruchomienie strun swojej wrażliwości na warstwę stricte muzyczną.
Odpadł bowiem jeden istotny element, który powoduje, że utwór jest piosenką - słowo.
W przypadku Niemena słowo odgrywało może nie zasadniczą, ale na pewno ważna rolę. Słowo i jego śpiewna interpretacja w stylu, jaki nad Wisłą posiadło niewielu, w tym także Niemen i potrafiło je podać z pełną świadomością jego wahi, uwypuklając jego sens.
Zachodziła obawa, że bez tego elementu, ten repertuar, który tak dobrze wszyscy znamy, zostanie pozbawiony siły i straci swą magiczną moc.
Jak to? Piosenka bez tekstu, a do tego melodia jakaś taka pogmatwana, wijąca się meandrami, raz będąca na wierzchu, po to tylko, by za chwilę zatopić się w głębinie i zginąć w narastającej lawinie niesbornych, z pozoru, dźwięków? Jakże odległych od miłych naszym uszom melodii?
To trudne zadanie dla uszu słuchacza niewyrobionego, nieobeznanego w odbiorze jazzowych standardów, ale przecież nie niemożliwe.
No i dokładnie z tym mamy do czynienia w przypadku płyty "Niemen Improwizacje".
Płycie trudnej w odbiorze, ale jak wspomniałem trudnej, gdy ktoś kupił ją z przypadku, nie będąc wcześniej osłuchany z tego rodzaju propozycjami opracowań evergreenów i mało obeznany z zasadami improwiazcji klasycznego tria jazzowego.
Arturowi Dudkiewiczowi udało się uciec od pokusy pujścia na kompromis - zagrania ułatwionej wersji, tak aby zadowolić wszystkich, a zwłaszcza tych mniej wymagających.
Zagrał bezkompromisowo i tym zaskarbił moja przychylność, bo oto odkryłem to, co on wiedział już od początku - radość tworzenia ( a w moim przypadku słuchania) jest tym większa, im więcej wkłada się w grę (słuchanie) swojej wyobraźni i wrażliwiości na każdy dźwiek, na budowanie interakcji z partnerami, na logiczną gradację nastoju i potęgowanie skali napięcia. To wszystko tak własnie tutaj zadziało i dlatego mamy rzadkiej urody płytę, do której, bez końca i z coraz większą przyjemnością można wracać, odkrywając w niej za każdym kolejnym przsłuchaniem, kolejne smaczki, kolejne niuanse kolorystyczno-muzyczne, kolejne, wcześniej nie całkiem jasno dostrzegane, wibracje emocjonalne, które powodują ciągły niedosyt obcowania z tą płytą.
(*)