Gdy śpiewał, ludzie płakali.
Czesław Niemen nie cierpiał słowa kariera, choć był jej symbolem.
Był spokojny, skupiony na swojej muzyce. Nie rozumiał agresji, którą wzbudzał.
Maria Szabłowska: Dzisiaj urodziny Czesława Niemena. Kończyłby 68 lat.
Krzysztof Szewczyk:A miesiąc temu minęła trzecia rocznica jego śmierci. Uważasz, że powoli zapominamy o Czesławie ?
M.S.: I tak, i nie. Fani oczywiście pamiętają, są różne imprezy niemenowskie, są płyty z całym jego dorobkiem, wydane przez Polskie Radio, ale wydaje mi się, że taki przeciętny zjadacz kultury powoli zapomina o Czesławie. Radia bardzo mało go grają, a jeżeli już, to w kółko to samo: Wspomnienie; (Mimozami jesień się zaczyna...), Pod papugami; albo Czy mnie jeszcze pamiętasz. Wkurza mnie to, bo on jest zbyt ważny dla naszej muzyki, żeby go odkładać do archiwum.
K.S.:Pamiętasz, jak go poznałaś ?
M.S.: Oczywiście, takich rzeczy się nie zapomina. On był wtedy już wielki, wykrzyczał, że Dziwny jest ten świat, a ja byłam praktykantką w Radiowym Studiu Rytm, które nadawało swoje audycje w I Programie, w ramach bardzo popularnego wtedy Popołudnia z młodością. To było w czasie, kiedy miał robić wielką karierę we Włoszech - w 1970 roku miał zaśpiewać na festiwalu w San Remo, ale związki zawodowe włoskich muzyków nie zgodził się na to. Przyszedł do radia i opowiadał o tym wszystkim Andrzejowi Korzyńskiemu i Witkowi Pogranicznemu, a ja siedziałam jak mysz pod miotłą i chłonęłam te wiadomości z wielkiego światła. W pewnym momencie Andrzej dał Czesławowi do posłuchania fragmenty muzyki, którą skomponował do filmu. Czesław wysłuchał i powiedział: ten magnetofon zwalnia, powinniście go wyregulować. To był studyjny sprzęt, a Korzyński skończył Wydział Kompozycji PWSM, więc odpowiedział, że Niemen się przesłyszał i że to on jest kompozytorem, więc gdyby było coś nie tak, on usłyszałby to pierwszy. Czesław się uparł do tego stopnia, że w końcu poprosili technika, żeby przyszedł z obrotomierzem (chyba tak to się nazywało). Nic mu nie powiedzieli, żeby niczego nie sugerować i w milczeniu czekali na werdykt. Magnetofon zwalnia - powiedział technik. - Ale tak nieznacznie, że dla ludzkiego ucha jest to niesłyszalne.
K.S.: A ja poznałem Czesława dużo wcześniej. Miałem wtedy kilkanaście lat, a on dopiero zaczynał. Tata, który pracował w show-bussinesie, zabrał mnie do Domu Kultury na Elektoralnej w Warszawie, gdzie odbywało się jakieś przesłuchanie amatorów. Ojciec, Roman Waschko i Franek Walicki byli w jury. Czesława zapamiętałem, bo się bardzo wyróżniał. Ubrany był w kamizelkę z czarnej skórki, z kieszonki wystawał mu łańcuszek z kulką, taki rodzaj dewizki, a pudło gitary miał pomalowane różnymi kolorami farbą, tak jakby ktoś zanurzał palec w różnych kolorach i potem dotykał gitary. Kiedy zaśpiewał, nie sposób było nie zwrócić na niego uwagi - miał bardzo wysoki głos i wykonywał jakiś latynoski przebój. Gdy skończył, ktoś zapytał, po jakiemu pan śpiewał. A Czesław na to: nie wiem.
M.S.: Te latynoskie piosenki znał jeszcze z Białorusi, a właściwie powinnam powiedzieć z ZSRR, bo tam w latach 50. wydawano płyty z nagraniami latynoamerykańskimi.
K.S.:Kiedy w 1958 roku rodzina Wydrzyckich wróciła do Polski i Czesław zaczął naukę w średniej szkole muzycznej w Gdańsku w klasie fagotu, właśnie te latynoskie przeboje i pieśni rosyjskie i białoruskie śpiewał w duecie z Januszem Krzywickim Od tego zaczął swoją karierę.
M.S.: Nie lubił tego słowa. Ale przecież był synonimem kariery, wtedy na przełomie lat 60. i 70. Miał wielkie przeboje, sama Marlena Dietrich nagrała Czy mnie jeszcze pamiętasz. Ubierał się tak kolorowo, wszyscy mu zazdrościli. Zanim się ustatkował i zakochał w Małgosi, był chyba trochę playboyem.
K.S.:Pamiętam jak mu zazdrościłem czerwonego forda mustanga, którym woził po Polsce właską piosenkarkę Faridę. Poznał ją we Włoszech, potem ona wystąpiła na festiwalu w Sopocie, a później dali cykl koncertów "Niemen przedstawia Faridę". Jeszcze dziś widzę tego czerwonego mustanga z piękną czarnowłosą Faridą, a za kierownicą Czesław w czarnej koszulce gimnastycznej, takiej bez rękawów, żeby było widać jego pięknie wyćwiczone bicepsy. To był dopiero szpan.
M.S.: A przy tym wszystkim był bardzo spokojnym człowiekiem: nie pił, nie palił, nie rozrabiał.
K.S.:Kiedyś szedł ulicą z Markiem Karewiczem, ubrany jak zwykle dziwnie, w kapeluszu, w długim płaszczu, co wtedy mogło wzbudzać agresję. I nagle podszedł do niego jakiś menel i mówi: "Ty małpo, dawaj fajkę". A Czesław odparł flegmatycznie: "Bardzo pana przepraszam, ale ja nie palę".
M.S.: Taki był. Spokojny, grzeczny, skupiony na muzyce. Być może dlatego nie mógł zrozumieć tej agresji. Bardzo przeżywał krzywdzący film Marka Piwowskiego "Sukces" czy nieprawdziwe doniesienia o tym, jakoby w czasie koncertu w Radomsku zachowywał się nieprzyzwoicie. Kiedy, za namową Wojtka Młynarskiego, nagrał "Bema pamięci żałobny - rapsod" Norwida, krytycy nie posiadali się z oburzenia. Pisano, że to świętokradztwo, żeby taki szarpidrut z długimi włosami brał się za skarby narodowej poezji.
K.S.: Drażnił ludzi, bo był inny. Był kolorowy w szarych czasach realnego socjalizmu.
M.S.: Nawet prof. Kazimierz Rudzki nie mógł mu tego wybaczyć. Najpierw w czasie egzaminu przed Państwową Komisją Weryfikacyjną Ministerstwa Kultury i Sztuki, której był członkiem, stwierdził, że Niemen nie potrafi śpiewać. Potem, kiedy Czesław już był sławny, zapytał go w programie telewizyjnym, dlaczego tak się "nienormalnie ubiera". Niemen odpowiedział: "Czy mój kubraczek jest śmieszniejszy niż pańska muszka ?"
K.S.: Nic dziwnego, że był nieufny wobec ludzi, a zwłaszcza wobec dziennikarzy.
M.S.: Ale jak się już do kogoś przekonał...
K.S.: ...to też trudno go było namówić, żeby wystąpił w programie. Pamiętasz, ile czasu go namawialiśmy ?
M.S.: Ale nie mówił nie, tylko że na razie nie ma czasu, że może trochę później. Ze sto razy z nim rozmawiałam.
K.S.:Aż w końcu się zgodził i program się udał. Nie tylko my byliśmy zadowoleni, ale także Czesław, któremu jako rasowemu perfekcjoniście rzadko się coś do końca podobało.
M.S.: Wiele jest opowieści o tym, jak przesuwał terminy ukończenia nagrań, bo musi jeszcze coś poprawić i udoskonalić, a tu wydawca miał swoje terminy i nie bardzo mógł czekać.
K.S.: Jak myślisz, dlaczego on nie lubił wracać do swoich starych przebojów ?
M.S.: Denerwowało go, że nagrywa nowe rzeczy, a ludzie ciągle chcą słuchać piosenek sprzed lat. Rozumiałam to, ale jednocześnie mówiłam mu, że siłą tamtych utworów jest tak wielka, że nawet on nic na to nie może poradzić. Pamiętam, jak go namawiałam, żeby zaśpiewał je w naszym koncercie w Sali Kongresowej. Ile to lat temu było ?
K.S.:Myślę, że jakieś siedem, osiem. Dawaliśmy statuetki Żorżyka (od "Żorżyka - gitarzysty basowego" z piosenki Wojtka Młynarskiego) naszym ulubionym artystom, więc nie mogło wśród nich zabraknąć Czesława.
M.S.: Ale on nie chciał zaśpiewać swoich starych numerów. Pamiętam, że założyłam się z Andrzejem Matusiakiem, szefem Stołecznej Estrady, która współorganizowała ten koncert, że uda mi się Niemena przekonać. I udało mi się, bo powiedziała mu, że te piosenki nie są już jego własnością. One są nasze, stały się częścią naszego życia.
K.S.:Śpiewał fantastycznie. Ludzie mieli łzy w oczach.
M.S.: Dzień śmierci Czesława, 17 stycznia 2004 roku, każdy inaczej zapamiętał.
K.S.: Byłem u znajomych i Jacek Wroński przysłał mi SMS. Wyszedłem do drugiego pokoju i duszkiem napiłem się wódki. Czułem się tak, jakby część mojego życia odeszła.
M.S.: A ja byłam w Egipcie i SMS przysłała mi nasza redaktorka, Gabrysia. Napisała: "Dziwny jest ten świat. Umarł Czesław Niemen".
"Super Express" z dnia 16 lutego 2007 roku