Ostatnie wywiady Czesława Niemena:
Miejsce: Czasopismo Gala
Autor: Ewa Smolińska-Borecka
Data powstania: miedzy sierpniem 2003 a 5 styczniem 2004
Data publikacji: 26 stycznia 2004
Miejsce: TVP 1
Autor: Marcin Zimoch i Magda Olszewska-Mikołajczak
Data powstania: 8 grudnia 2003
Data publikacji: 8 grudnia 2003
Miejsce: Audycja "Kleszczowisko" Polskie Radio 2
Autor: Włodzimierz Kleszcz
Data powstania: 9 grudnia 2003
Data publikacji: 9 grudnia 2003
Miejsce: Audycja "Wieczór z Jedynką" Polskie Radio 1
Autor: Michał Montowski i Marek Gaszyński
Data powstania: 12 grudnia 2003
Data publikacji: 12 grudnia 2003
Miejsce: Audycja dla PR Polskie Radio Esperanto
Autor: ?
Data powstania: połowa grudnia 2003
Data publikacji 29 stycznia 2004
Miejsce: TVP2
Autor: Jolanta Fajkowska
Data powstania: 23 grudnia 2003
Data publikacji: 26 grudnia 2003
Poprawki i uzupełnienia mile widziane.
"...
Czesław Niemen - ostatni wywiad
Rozmowy trwały od sierpnia. Nie było tygodnia, w którym dziennikarka Gali Ewa Smolińska-Borecka nie telefonowałaby do Czesława Niemena lub On do niej. Nie przeczuwaliśmy, że powstaje zapis ostatniego Jego wywiadu. Dziś te słowa brzmią jak testament.
Nigdy się nie spotkaliśmy, a czułam się tak, jakby odszedł ktoś najbliższy. Kilka miesięcy temu zadzwoniłam do Czesława Niemena w sprawie wywiadu. Od tamtej pory pracowaliśmy nad nim wspólnie. Była to współpraca długa, urywana, szarpana. Ostatni raz rozmawiałam z Nim w pierwszy styczniowy poniedziałek. Komórkę odebrała żona. Prosiła, bym zatelefonowała za godzinę. Minęło zaledwie kilkanaście minut, dokładnie o 12.04 zadzwonił Niemen. Był w szpitalu.
- Zapeszyła pani, pani Ewo - powiedział z wyrzutem, a ja zamarłam. To, jak się domyśliłam, odnosiło się do mojego stwierdzenia w wywiadzie: "Wygrał Pan walkę z rakiem". - Dlaczego Pan tak mówi? - spytałam z pretensją. W sobotę przed południem w kiosku zobaczyłam gazetę, która na pierwszej stronie krzyczała tytułem: "Czesław Niemen walczy o życie. Lekarze z Centrum Onkologii robią wszystko, co możliwe". Pocieszałam się, że i reanimacja, i pobyt na oddziale intensywnej terapii to kaczka dziennikarska. Chciałam wierzyć, że Pan Czesław za chwilę zadzwoni. W poniedziałek zatelefonowałam do Jego żony. Powiedziała: "Jest pod bardzo dobrą opieką". To wszystko. Pięć dni później odszedł.
Po raz pierwszy zadzwoniłam do Niemena w sierpniu ubiegłego roku. Dla dziennikarza wywiad z Nim to duże wyzwanie. Szczególnie jeśli miałby być bardzo osobisty, o prywatności i o chorobie, z którą walczył. W środowisku szeptano, że ma raka, ale nikomu nie udało się Go namówić, by o tym opowiedział. Uważał, że życie rodzinne artysty nie jest na sprzedaż. Jeśli rozmawia, to najwyżej o swojej twórczości. A w ogóle, to tak wielu wywiadów już udzielił, że... Jednak zgodził się. Uprzedził, że dopiero po 1 września, kiedy, jak sądzi, upora się z pracą nad płytami, możemy wrócić do rozmowy. I żebym się po Nim zbyt wiele nie spodziewała.
Kiedy dzwoniłam ponownie, byłam dobrej myśli. Tymczasem zalecił mi, bym uzyskała z Polskiego Radia, które było wydawcą cyklu płyt, dwie napisane przez Niego książeczki - miniautobiografie. A kiedy się z nimi zapoznam, mam przesłać Mu pytania na Jego adres e-mailowy. Byłam zdruzgotana. Jak przez internet rozmawiać o tak delikatnych sprawach? Przygotowałam pytania. Byłam uparta. Wiedziałam, jak nie znosi osób, które wtykają nos w Jego sprawy, mimo to pytałam także o życie rodzinne i chorobę. Czekałam niepewna, jaka będzie Jego reakcja.
Po kilku dniach zadzwoniłam. - Kto pani naopowiadał, że się rozwiodłem? - spytał wyraźnie zdenerwowany pytaniem o Jego pierwsze małżeństwo. Nie chciałam, by odniósł wrażenie, że Go ponaglam, ale dzwoniłam co jakiś czas. Rozmawialiśmy o Jego twórczości, o stosunku do mediów, o wywiadach z innymi artystami, ukazujących się w różnych pismach. Zauważyłam, że czyta nawet kolorowe tygodniki.
Pod koniec listopada przesłał na mój e-mail treść wywiadu. Trochę pomajstrował mi przy pytaniach, ale nie to było najgorsze. Gorsze, że na pytania odpowiadał nie tylko zdawkowo - co zapowiedział - ale z ironią i lekką kpiną. Przechytrzył mnie. Odezwał się nazajutrz. Zapodział gdzieś numer mojej komórki, więc zadzwonił do domu. Odebrał mój syn. Potem pytał zdziwiony: "To dzwonił Niemen? Ten Niemen?". Pewnie, że ten Niemen! A Niemen był ciekaw, jak odebrałam Jego wywiad. Najdelikatniej, jak potrafiłam, powiedziałam, że nie jestem zadowolona, bo starał się uciec przed odpowiedziami. Długo wtedy rozmawialiśmy. Kilka dni później znów zadzwonił. Powiedział, że jeśli poczułam się urażona Jego tonem i ironią, to przeprasza. Że postanowił rozszerzyć niektóre odpowiedzi. Pozwolił, bym przesłała Mu drugą, znacznie poszerzoną wersję pytań.
Nasza zażyłość nieco mnie ośmieliła i tym razem już na wstępie pojawiło się moje stwierdzenie: "Wygrał Pan walkę z rakiem". Poprzednio słowa "rak" unikałam jak ognia, żeby Go nie urazić. - Z grubej rury pani zaczęła, pani Ewo - skomentował to. I powiedział, że po pierwsze, to nie jest rak, ale chłoniakmedonet, a po drugie, to
może jednak nie powinien mówić, że wygrał walkę, bo wcale nie jest tego pewien. Nad tą odpowiedzią i nad dodatkowymi, bardzo osobistymi pytaniami, chciałby się głęboko zastanowić. Ciągle brakowało Mu czasu, bo pojawiały się sprawy ważniejsze. Kiedy skończył pracę nad płytami, zaczął przygotowywać grafiki na zagraniczną wystawę. Kiedy zaś je wysłał, zaczęły się grudniowe spotkania związane z promocją nowo wydanych płyt. Ubolewał, że ciągle nie ma dla mnie czasu.
W końcu zdecydował, że oboje musimy pójść na kompromis: ja zrezygnuję z niektórych pytań, On opowie o sobie jak najwięcej. Usprawiedliwiał się, że pisze autobiografię, więc nie może zbyt wiele zdradzić w moim wywiadzie. Chciałby pewne informacje zostawić wyłącznie dla własnej publikacji. Nikt nie przypuszczał, że praca nad nią zakończy się tak szybko.
"Po ciężkiej chorobie zmarł Czesław Niemen, legendarny piosenkarz, kompozytor, instrumentalista. Miał 64 lata. Był największą gwiazdą polskiej muzyki rozrywkowej". Pasek z tą informacją, jako jedyną, przesuwał się w sobotę 17 stycznia przed północą na ekranie stacji TVN 24 przez wiele minut. Czesław Niemen powiedziałby, jak to On: "Cóż to właściwie znaczy, poza tym, że jest najbanalniejszym z banałów".
GALA: Wygrał Pan walkę z ciężką chorobą. Mógłby Pan o tym opowiedzieć?
Czesław Niemen: Co tu opowiadać. Nie jestem medialnym bohaterem. Żyję dzięki szybkim decyzjom kilku znakomitych lekarzy i ofiarnym siostrom pielęgniarkom z warszawskiego Centrum Onkologii.
GALA: Kiedy człowiek dowiaduje się o zagrożeniu życia, zawsze rodzi się strach. Czy komuś, kto przeżył je tak intensywnie i atrakcyjnie jak Pan, łatwiej przyjąć do wiadomości chorobę?
C.N.: Ależ ma pani wyobrażenie o moim "intensywnym i atrakcyjnym" życiu. Ale do rzeczy. Z chorobą oswajałem się od początku lat 80. Bojąc się dowiedzieć o wyroku skazującym, stosowałem przez 20 lat niskobiałkową dietę, żeby moja nieproszona "jemiołka" nie miała komfortu pasożytowania. Myślę, że dzięki temu dotrwałem do czasów, kiedy medycyna łatwiej może "wykopać" takiego intruza z organizmu.
GALA: Robił Pan podsumowania swoich dokonań?
C.N.: W jakimś sensie tak. Nowa technologia nagraniowa zadała mi więcej syzyfowej pracy nad utrwalaniem rzeczy tak ulotnych jak dźwięki. Powiedziałem syzyfowej, ponieważ ile razy można powtarzać prace już kiedyś wykonane.
GALA: Stał się Pan ikoną popkultury. To cieszy?
C.N.: Gdyby traktować pani pytanie dosłownie, musiałbym stwierdzić, że moje zwierciadło mówi mi całkiem co innego. Ale serio. Nie zawsze jest istotne, kto i jakimi schodami wchodzi na świecznik. Ja się nigdy nie pchałem i nadal się nie pcham. Choć oczywiście fakt, że wielu ludzi wciąż o mnie pamięta, dodaje odrobinę pewności. Pomaga wierzyć w sens tego, co robię.
GALA: Nie zgadza się Pan, by w powstającym Panteonie Sławy znalazły się eksponaty, które dotyczą Pana?
C.N.: Przed rozmową pani zastrzegła sobie prawo do pytań osobistych ze względu na profil pisma, które opowiada o ludziach. Wpisuje mi się to w kontekst zapożyczonego wzorca amerykańskiego Hall of Fame. Zawsze myślałem, że gadżety osobiste nie mogą być pretekstem, żeby mówiono z zainteresowaniem o człowieku, a nie o jego choćby i niewiekopomnym dziele. Jeżeli ktoś zechce poznać mnie bliżej, znajdzie wszystko w mojej muzyce i słowie. Utrwaliłem siebie na grających krążkach. Kapelusze czy inne osobiste gadżety są tylko nieistotnym elemencikiem, że człowiek sobie był, ponieważ żył.
GALA: Był Pan zadowolony, kiedy dowiedział się Pan, że fragment piosenki "Sen o Warszawie" ma być wykorzystany do reklamy samochodów Skoda?
C.N.: Podpisałem umowę i w ten sposób częściowo powetowałem sobie stracony rok na przymusowym bezrobociu.
GALA: Czy to dowód, że Pana piosenki się nie starzeją? Motyw jednej z nich wykorzystano podobno w hiphopowym utworze.
C.N.: Nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc, jakoś mnie to nie podnieca. Wklejanie cudzych fraz muzycznych do swoich - jak pani powiedziała - "hiphopowych utworów" zasługuje raczej na miano "otworów". Precyzując: jeżeli ktoś nie otwiera samodzielnie drzwi do swojej twórczości, jest tylko epigonem.
GALA: Najbardziej kontrowersyjny polski piosenkarz i najpiękniejsza polska modelka... Wciąż jesteście parą. "(...) trwamy ze sobą, niemodni, już trzy dziesiątki lat" - napisał Pan w książeczce dołączonej do drugiej części albumu Niemen od początku. Trwanie - to słowo wyprane z emocji. Wyobrażam sobie, że Pan nie zniósłby średnich klimatów. To musi być wielka namiętność, jak w filmie.
C.N.: Po pierwsze, muszę się wreszcie odnieść do tytułowania mnie "najbardziej kontrowersyjnym polskim piosenkarzem". Cóż to właściwie znaczy poza tym, że jest najbanalniejszym z banałów. Dlaczego ciągle musimy przypisywać znaczenie jakimś tępouchym krytykantom, którzy są w kontrze do obiektywnej prawdy o mnie jako piosenkarzu? Małgosia także wzrusza ramionami, gdy słyszy przydomek: "najpiękniesza polska modelka". Mówi o sobie, że jest jedynie fotogeniczna. Dodam od siebie, iż jej oryginalna uroda tylko zyskuje dzięki takiemu postrzeganiu własnej osoby. Jak pani widzi, oboje nie zwariowaliśmy na własnym punkcie i dlatego trwamy. Więcej, utrwalamy nasze trwanie jako coś bardziej cennego, niż wzorowane na filmowych scenariuszach ekshibicjonistyczne konfabulacje jacyśmy to emocjonalni i namiętni szaleńcy.
GALA: Ale napisał Pan w owej książeczce: "Pamiętne lato 1973 roku ukoiło moje najskrytsze tęsknoty". Poza pamiętnym latem kto ukoił Pańskie tęsknoty?
C.N.: Przedstawiona przez Grażynę Hase dziewczyna o niezwykle rzadkim uroku osobistym - Małgosia. Jak się później okazało, moja nieustająca Muza.
GALA: Brakowało jej Panu? Był już Pan żonaty, miał nastoletnią córkę Marysię.
C.N.: Po rozwodzie długo uważałem, że rodzina krępuje artyście skrzydła. Jednak samotność doskwierała. Toteż w naturalny sposób poszukiwałem szansy na odtworzenie rodziny jako czegoś, co daje poczucie bezpieczeństwa.
GALA: Myślałam, że odwrotnie: mężczyzna ma rodzinie dać poczucie bezpieczeństwa.
C.N.: Niech pani to powie feministkom. Ale poważnie. Bezpieczeństwo rodziny to nie tylko harówa mężczyzny na jej utrzymanie, to także wzajemna pomoc i czułość wszystkich domowników, którzy ją tworzą.
GALA: Mówi się: są jak stare małżeństwo. Wtedy widzi się dwoje ludzi, którzy - od kiedy odchowali dzieci - nie mają już nawet o czym ze sobą rozmawiać. A jak jest w związku z Małgorzatą? Łączy Was twórczość: malowanie, pisanie?
C.N.: Łączy nas wszystko: od światopoglądu, poprzez sztukę, aż do coraz intensywniejszego uczucia. Jedyne, co dzieli: Małgosia nie lubi komputerów i kabli.
GALA: Czy zdarza się, że jesteście Państwo dla siebie nawzajem źródłem natchnienia?
C.N.: Powiem za siebie. Nie po to jest moją Serdeczną Muzą, żebym nie był natchniony.
GALA: Kiedy tworzycie, każde zamyka się w swoim świecie czy też potrzebujecie czuć swoją bliskość, od czasu do czasu spojrzeć na siebie, dotknąć się?
C.N.: Mamy, oczywiście, swoje kąciki twórcze. Ja nawet za dużo, ze wspomnianymi kablami, na które Małgosia pomstuje. Czasem przekraczamy owe rewiry, a nawet wtrącamy swoje trzy grosze do powstających "dziełek". Znowu powiem za siebie. Świadomość, że ktoś taki jak Małgosia jest obok i dotknie mnie uzdrawiającym ciepłem dłoni, dodaje mi energii. Zwłaszcza w mojej obecnej sytuacji.
GALA: Marysia, pana pierworodna córka, jest już dojrzałą kobietą. Udało się Panu wynagrodzić jej to, że przez lata nie było przy niej Ojca?
C.N.: Cudów nie ma. Co się stało, nie odstanie, nad czym ubolewam. Pocieszam się jedynie, że jesteśmy w serdecznych stosunkach.
GALA: Jest Pan z niej dumny?
C.N.: Duma nie ma tu nic do rzeczy. Myślę o niej i jej dzieciach z troską i czułością.
GALA: A jest Pan dumny z młodszych córek: Natalii i Eleonory? Obie idą śladem Taty.
C.N.: I w tym wypadku duma nie ma nic do rzeczy. Robią swoje. Są niezależne. Moje ślady, jak sądzę, powoli będą się zacierać w ich świadomości. Zwłaszcza że nowe pokolenie "rozrywkowych modnisiów" we współczesnej muzyce popularnej rośnie lawinowo. Moje córki, jeżeli zechcą w tym natłoku odnaleźć siebie, będą musiały nie lada się nagłowić. Same talenty nie wystarczą.
GALA: Ukończył Pan pracę nad drugą częścią projektu Niemen od początku. Na format cyfrowy przeniósł Pan cały swój "winylowy" dorobek z lat 1962-80. Zbiór składa się z 12 płyt CD.
C.N.: To syzyfowa praca, jak już wspomniałem. Za chwilę zostanie wymyślona jeszcze doskonalsza technologia cyfrowa i znowu trzeba będzie zaczynać wszystko od początku.
GALA: Trzydzieści lat temu brytyjski prezenter radiowy Alan Freeman powiedział o Panu: "Gdyby nagrywał w Anglii, byłby popularniejszy od Toma Jonesa".
C.N.: Gdyby ciocia miała wąsy, byłaby wujaszkiem... Mimo to moje osiągnięcia są i tak wystarczające. Alan Freeman tylko potwierdził bezwzględność "artystów światowych" wobec "prowincjuszy". W tych warunkach i tak dokonałem znaczącego wyłomu, miałem wieloletni kontrakt z wytwórnią CBS International. Nie licząc włoskich singli, nagrałem trzy albumy w Monachium i jeden w Nowym Jorku.
GALA: Nie chciałby Pan żyć jak światowe gwiazdy? Niektórym polskim wykonawcom, mniej zdolnym od Pana, to się udało.
C.N.: Trawestując popularną przedwojenną piosenkę, powiem tak: "Nie srebro, ni złoto - to nic, chodzi o to, by zdrowym być". Co do niektórych zagranicznych karier polskich wykonawców - o czym po raz pierwszy słyszę od pani - życzę owym szczęśliwcom, żeby oprócz opowiadań w polskich mediach o ich światowych podbojach jeszcze zaczął trąbić o tym świat... Ja kiedyś, próbując mocować się z wielkim światem, najchętniej wracałem jednak na jego "peryferie". I uważnych słuchaczy nad Wisłą nigdy nie brakowało. Powiem więcej: na ich brak nie narzekam i dziś.
GALA: Wciąż lubi Pan popisywać się przed słuchaczami?
C.N.: Popisywać się nie cierpię. Lubię jednak podzielić się z wrażliwymi ludźmi każdym nowym twórczym doświadczeniem. Szkoda tylko, że nie wszyscy mają cierpliwość do zagłębiania się w szczegóły moich aktualnych zdziwień światem. A świat zamiast stawać się piękniejszy, niestety, jest coraz bardziej dziwny.
Rozmawiała Ewa Smolińska-Borecka
...
Czasopismo Gala (numer 5, 26 stycznia/1 lutego 2004)
Miejsce: Czasopismo Gala
Autor: Ewa Smolińska-Borecka
Data powstania: miedzy sierpniem 2003 a 5 styczniem 2004
Data publikacji: 26 stycznia 2004
Miejsce: TVP 1
Autor: Marcin Zimoch i Magda Olszewska-Mikołajczak
Data powstania: 8 grudnia 2003
Data publikacji: 8 grudnia 2003
Miejsce: Audycja "Kleszczowisko" Polskie Radio 2
Autor: Włodzimierz Kleszcz
Data powstania: 9 grudnia 2003
Data publikacji: 9 grudnia 2003
Miejsce: Audycja "Wieczór z Jedynką" Polskie Radio 1
Autor: Michał Montowski i Marek Gaszyński
Data powstania: 12 grudnia 2003
Data publikacji: 12 grudnia 2003
Miejsce: Audycja dla PR Polskie Radio Esperanto
Autor: ?
Data powstania: połowa grudnia 2003
Data publikacji 29 stycznia 2004
Miejsce: TVP2
Autor: Jolanta Fajkowska
Data powstania: 23 grudnia 2003
Data publikacji: 26 grudnia 2003
Poprawki i uzupełnienia mile widziane.
"...
Czesław Niemen - ostatni wywiad
Rozmowy trwały od sierpnia. Nie było tygodnia, w którym dziennikarka Gali Ewa Smolińska-Borecka nie telefonowałaby do Czesława Niemena lub On do niej. Nie przeczuwaliśmy, że powstaje zapis ostatniego Jego wywiadu. Dziś te słowa brzmią jak testament.
Nigdy się nie spotkaliśmy, a czułam się tak, jakby odszedł ktoś najbliższy. Kilka miesięcy temu zadzwoniłam do Czesława Niemena w sprawie wywiadu. Od tamtej pory pracowaliśmy nad nim wspólnie. Była to współpraca długa, urywana, szarpana. Ostatni raz rozmawiałam z Nim w pierwszy styczniowy poniedziałek. Komórkę odebrała żona. Prosiła, bym zatelefonowała za godzinę. Minęło zaledwie kilkanaście minut, dokładnie o 12.04 zadzwonił Niemen. Był w szpitalu.
- Zapeszyła pani, pani Ewo - powiedział z wyrzutem, a ja zamarłam. To, jak się domyśliłam, odnosiło się do mojego stwierdzenia w wywiadzie: "Wygrał Pan walkę z rakiem". - Dlaczego Pan tak mówi? - spytałam z pretensją. W sobotę przed południem w kiosku zobaczyłam gazetę, która na pierwszej stronie krzyczała tytułem: "Czesław Niemen walczy o życie. Lekarze z Centrum Onkologii robią wszystko, co możliwe". Pocieszałam się, że i reanimacja, i pobyt na oddziale intensywnej terapii to kaczka dziennikarska. Chciałam wierzyć, że Pan Czesław za chwilę zadzwoni. W poniedziałek zatelefonowałam do Jego żony. Powiedziała: "Jest pod bardzo dobrą opieką". To wszystko. Pięć dni później odszedł.
Po raz pierwszy zadzwoniłam do Niemena w sierpniu ubiegłego roku. Dla dziennikarza wywiad z Nim to duże wyzwanie. Szczególnie jeśli miałby być bardzo osobisty, o prywatności i o chorobie, z którą walczył. W środowisku szeptano, że ma raka, ale nikomu nie udało się Go namówić, by o tym opowiedział. Uważał, że życie rodzinne artysty nie jest na sprzedaż. Jeśli rozmawia, to najwyżej o swojej twórczości. A w ogóle, to tak wielu wywiadów już udzielił, że... Jednak zgodził się. Uprzedził, że dopiero po 1 września, kiedy, jak sądzi, upora się z pracą nad płytami, możemy wrócić do rozmowy. I żebym się po Nim zbyt wiele nie spodziewała.
Kiedy dzwoniłam ponownie, byłam dobrej myśli. Tymczasem zalecił mi, bym uzyskała z Polskiego Radia, które było wydawcą cyklu płyt, dwie napisane przez Niego książeczki - miniautobiografie. A kiedy się z nimi zapoznam, mam przesłać Mu pytania na Jego adres e-mailowy. Byłam zdruzgotana. Jak przez internet rozmawiać o tak delikatnych sprawach? Przygotowałam pytania. Byłam uparta. Wiedziałam, jak nie znosi osób, które wtykają nos w Jego sprawy, mimo to pytałam także o życie rodzinne i chorobę. Czekałam niepewna, jaka będzie Jego reakcja.
Po kilku dniach zadzwoniłam. - Kto pani naopowiadał, że się rozwiodłem? - spytał wyraźnie zdenerwowany pytaniem o Jego pierwsze małżeństwo. Nie chciałam, by odniósł wrażenie, że Go ponaglam, ale dzwoniłam co jakiś czas. Rozmawialiśmy o Jego twórczości, o stosunku do mediów, o wywiadach z innymi artystami, ukazujących się w różnych pismach. Zauważyłam, że czyta nawet kolorowe tygodniki.
Pod koniec listopada przesłał na mój e-mail treść wywiadu. Trochę pomajstrował mi przy pytaniach, ale nie to było najgorsze. Gorsze, że na pytania odpowiadał nie tylko zdawkowo - co zapowiedział - ale z ironią i lekką kpiną. Przechytrzył mnie. Odezwał się nazajutrz. Zapodział gdzieś numer mojej komórki, więc zadzwonił do domu. Odebrał mój syn. Potem pytał zdziwiony: "To dzwonił Niemen? Ten Niemen?". Pewnie, że ten Niemen! A Niemen był ciekaw, jak odebrałam Jego wywiad. Najdelikatniej, jak potrafiłam, powiedziałam, że nie jestem zadowolona, bo starał się uciec przed odpowiedziami. Długo wtedy rozmawialiśmy. Kilka dni później znów zadzwonił. Powiedział, że jeśli poczułam się urażona Jego tonem i ironią, to przeprasza. Że postanowił rozszerzyć niektóre odpowiedzi. Pozwolił, bym przesłała Mu drugą, znacznie poszerzoną wersję pytań.
Nasza zażyłość nieco mnie ośmieliła i tym razem już na wstępie pojawiło się moje stwierdzenie: "Wygrał Pan walkę z rakiem". Poprzednio słowa "rak" unikałam jak ognia, żeby Go nie urazić. - Z grubej rury pani zaczęła, pani Ewo - skomentował to. I powiedział, że po pierwsze, to nie jest rak, ale chłoniakmedonet, a po drugie, to
może jednak nie powinien mówić, że wygrał walkę, bo wcale nie jest tego pewien. Nad tą odpowiedzią i nad dodatkowymi, bardzo osobistymi pytaniami, chciałby się głęboko zastanowić. Ciągle brakowało Mu czasu, bo pojawiały się sprawy ważniejsze. Kiedy skończył pracę nad płytami, zaczął przygotowywać grafiki na zagraniczną wystawę. Kiedy zaś je wysłał, zaczęły się grudniowe spotkania związane z promocją nowo wydanych płyt. Ubolewał, że ciągle nie ma dla mnie czasu.
W końcu zdecydował, że oboje musimy pójść na kompromis: ja zrezygnuję z niektórych pytań, On opowie o sobie jak najwięcej. Usprawiedliwiał się, że pisze autobiografię, więc nie może zbyt wiele zdradzić w moim wywiadzie. Chciałby pewne informacje zostawić wyłącznie dla własnej publikacji. Nikt nie przypuszczał, że praca nad nią zakończy się tak szybko.
"Po ciężkiej chorobie zmarł Czesław Niemen, legendarny piosenkarz, kompozytor, instrumentalista. Miał 64 lata. Był największą gwiazdą polskiej muzyki rozrywkowej". Pasek z tą informacją, jako jedyną, przesuwał się w sobotę 17 stycznia przed północą na ekranie stacji TVN 24 przez wiele minut. Czesław Niemen powiedziałby, jak to On: "Cóż to właściwie znaczy, poza tym, że jest najbanalniejszym z banałów".
GALA: Wygrał Pan walkę z ciężką chorobą. Mógłby Pan o tym opowiedzieć?
Czesław Niemen: Co tu opowiadać. Nie jestem medialnym bohaterem. Żyję dzięki szybkim decyzjom kilku znakomitych lekarzy i ofiarnym siostrom pielęgniarkom z warszawskiego Centrum Onkologii.
GALA: Kiedy człowiek dowiaduje się o zagrożeniu życia, zawsze rodzi się strach. Czy komuś, kto przeżył je tak intensywnie i atrakcyjnie jak Pan, łatwiej przyjąć do wiadomości chorobę?
C.N.: Ależ ma pani wyobrażenie o moim "intensywnym i atrakcyjnym" życiu. Ale do rzeczy. Z chorobą oswajałem się od początku lat 80. Bojąc się dowiedzieć o wyroku skazującym, stosowałem przez 20 lat niskobiałkową dietę, żeby moja nieproszona "jemiołka" nie miała komfortu pasożytowania. Myślę, że dzięki temu dotrwałem do czasów, kiedy medycyna łatwiej może "wykopać" takiego intruza z organizmu.
GALA: Robił Pan podsumowania swoich dokonań?
C.N.: W jakimś sensie tak. Nowa technologia nagraniowa zadała mi więcej syzyfowej pracy nad utrwalaniem rzeczy tak ulotnych jak dźwięki. Powiedziałem syzyfowej, ponieważ ile razy można powtarzać prace już kiedyś wykonane.
GALA: Stał się Pan ikoną popkultury. To cieszy?
C.N.: Gdyby traktować pani pytanie dosłownie, musiałbym stwierdzić, że moje zwierciadło mówi mi całkiem co innego. Ale serio. Nie zawsze jest istotne, kto i jakimi schodami wchodzi na świecznik. Ja się nigdy nie pchałem i nadal się nie pcham. Choć oczywiście fakt, że wielu ludzi wciąż o mnie pamięta, dodaje odrobinę pewności. Pomaga wierzyć w sens tego, co robię.
GALA: Nie zgadza się Pan, by w powstającym Panteonie Sławy znalazły się eksponaty, które dotyczą Pana?
C.N.: Przed rozmową pani zastrzegła sobie prawo do pytań osobistych ze względu na profil pisma, które opowiada o ludziach. Wpisuje mi się to w kontekst zapożyczonego wzorca amerykańskiego Hall of Fame. Zawsze myślałem, że gadżety osobiste nie mogą być pretekstem, żeby mówiono z zainteresowaniem o człowieku, a nie o jego choćby i niewiekopomnym dziele. Jeżeli ktoś zechce poznać mnie bliżej, znajdzie wszystko w mojej muzyce i słowie. Utrwaliłem siebie na grających krążkach. Kapelusze czy inne osobiste gadżety są tylko nieistotnym elemencikiem, że człowiek sobie był, ponieważ żył.
GALA: Był Pan zadowolony, kiedy dowiedział się Pan, że fragment piosenki "Sen o Warszawie" ma być wykorzystany do reklamy samochodów Skoda?
C.N.: Podpisałem umowę i w ten sposób częściowo powetowałem sobie stracony rok na przymusowym bezrobociu.
GALA: Czy to dowód, że Pana piosenki się nie starzeją? Motyw jednej z nich wykorzystano podobno w hiphopowym utworze.
C.N.: Nie mam pojęcia. Szczerze mówiąc, jakoś mnie to nie podnieca. Wklejanie cudzych fraz muzycznych do swoich - jak pani powiedziała - "hiphopowych utworów" zasługuje raczej na miano "otworów". Precyzując: jeżeli ktoś nie otwiera samodzielnie drzwi do swojej twórczości, jest tylko epigonem.
GALA: Najbardziej kontrowersyjny polski piosenkarz i najpiękniejsza polska modelka... Wciąż jesteście parą. "(...) trwamy ze sobą, niemodni, już trzy dziesiątki lat" - napisał Pan w książeczce dołączonej do drugiej części albumu Niemen od początku. Trwanie - to słowo wyprane z emocji. Wyobrażam sobie, że Pan nie zniósłby średnich klimatów. To musi być wielka namiętność, jak w filmie.
C.N.: Po pierwsze, muszę się wreszcie odnieść do tytułowania mnie "najbardziej kontrowersyjnym polskim piosenkarzem". Cóż to właściwie znaczy poza tym, że jest najbanalniejszym z banałów. Dlaczego ciągle musimy przypisywać znaczenie jakimś tępouchym krytykantom, którzy są w kontrze do obiektywnej prawdy o mnie jako piosenkarzu? Małgosia także wzrusza ramionami, gdy słyszy przydomek: "najpiękniesza polska modelka". Mówi o sobie, że jest jedynie fotogeniczna. Dodam od siebie, iż jej oryginalna uroda tylko zyskuje dzięki takiemu postrzeganiu własnej osoby. Jak pani widzi, oboje nie zwariowaliśmy na własnym punkcie i dlatego trwamy. Więcej, utrwalamy nasze trwanie jako coś bardziej cennego, niż wzorowane na filmowych scenariuszach ekshibicjonistyczne konfabulacje jacyśmy to emocjonalni i namiętni szaleńcy.
GALA: Ale napisał Pan w owej książeczce: "Pamiętne lato 1973 roku ukoiło moje najskrytsze tęsknoty". Poza pamiętnym latem kto ukoił Pańskie tęsknoty?
C.N.: Przedstawiona przez Grażynę Hase dziewczyna o niezwykle rzadkim uroku osobistym - Małgosia. Jak się później okazało, moja nieustająca Muza.
GALA: Brakowało jej Panu? Był już Pan żonaty, miał nastoletnią córkę Marysię.
C.N.: Po rozwodzie długo uważałem, że rodzina krępuje artyście skrzydła. Jednak samotność doskwierała. Toteż w naturalny sposób poszukiwałem szansy na odtworzenie rodziny jako czegoś, co daje poczucie bezpieczeństwa.
GALA: Myślałam, że odwrotnie: mężczyzna ma rodzinie dać poczucie bezpieczeństwa.
C.N.: Niech pani to powie feministkom. Ale poważnie. Bezpieczeństwo rodziny to nie tylko harówa mężczyzny na jej utrzymanie, to także wzajemna pomoc i czułość wszystkich domowników, którzy ją tworzą.
GALA: Mówi się: są jak stare małżeństwo. Wtedy widzi się dwoje ludzi, którzy - od kiedy odchowali dzieci - nie mają już nawet o czym ze sobą rozmawiać. A jak jest w związku z Małgorzatą? Łączy Was twórczość: malowanie, pisanie?
C.N.: Łączy nas wszystko: od światopoglądu, poprzez sztukę, aż do coraz intensywniejszego uczucia. Jedyne, co dzieli: Małgosia nie lubi komputerów i kabli.
GALA: Czy zdarza się, że jesteście Państwo dla siebie nawzajem źródłem natchnienia?
C.N.: Powiem za siebie. Nie po to jest moją Serdeczną Muzą, żebym nie był natchniony.
GALA: Kiedy tworzycie, każde zamyka się w swoim świecie czy też potrzebujecie czuć swoją bliskość, od czasu do czasu spojrzeć na siebie, dotknąć się?
C.N.: Mamy, oczywiście, swoje kąciki twórcze. Ja nawet za dużo, ze wspomnianymi kablami, na które Małgosia pomstuje. Czasem przekraczamy owe rewiry, a nawet wtrącamy swoje trzy grosze do powstających "dziełek". Znowu powiem za siebie. Świadomość, że ktoś taki jak Małgosia jest obok i dotknie mnie uzdrawiającym ciepłem dłoni, dodaje mi energii. Zwłaszcza w mojej obecnej sytuacji.
GALA: Marysia, pana pierworodna córka, jest już dojrzałą kobietą. Udało się Panu wynagrodzić jej to, że przez lata nie było przy niej Ojca?
C.N.: Cudów nie ma. Co się stało, nie odstanie, nad czym ubolewam. Pocieszam się jedynie, że jesteśmy w serdecznych stosunkach.
GALA: Jest Pan z niej dumny?
C.N.: Duma nie ma tu nic do rzeczy. Myślę o niej i jej dzieciach z troską i czułością.
GALA: A jest Pan dumny z młodszych córek: Natalii i Eleonory? Obie idą śladem Taty.
C.N.: I w tym wypadku duma nie ma nic do rzeczy. Robią swoje. Są niezależne. Moje ślady, jak sądzę, powoli będą się zacierać w ich świadomości. Zwłaszcza że nowe pokolenie "rozrywkowych modnisiów" we współczesnej muzyce popularnej rośnie lawinowo. Moje córki, jeżeli zechcą w tym natłoku odnaleźć siebie, będą musiały nie lada się nagłowić. Same talenty nie wystarczą.
GALA: Ukończył Pan pracę nad drugą częścią projektu Niemen od początku. Na format cyfrowy przeniósł Pan cały swój "winylowy" dorobek z lat 1962-80. Zbiór składa się z 12 płyt CD.
C.N.: To syzyfowa praca, jak już wspomniałem. Za chwilę zostanie wymyślona jeszcze doskonalsza technologia cyfrowa i znowu trzeba będzie zaczynać wszystko od początku.
GALA: Trzydzieści lat temu brytyjski prezenter radiowy Alan Freeman powiedział o Panu: "Gdyby nagrywał w Anglii, byłby popularniejszy od Toma Jonesa".
C.N.: Gdyby ciocia miała wąsy, byłaby wujaszkiem... Mimo to moje osiągnięcia są i tak wystarczające. Alan Freeman tylko potwierdził bezwzględność "artystów światowych" wobec "prowincjuszy". W tych warunkach i tak dokonałem znaczącego wyłomu, miałem wieloletni kontrakt z wytwórnią CBS International. Nie licząc włoskich singli, nagrałem trzy albumy w Monachium i jeden w Nowym Jorku.
GALA: Nie chciałby Pan żyć jak światowe gwiazdy? Niektórym polskim wykonawcom, mniej zdolnym od Pana, to się udało.
C.N.: Trawestując popularną przedwojenną piosenkę, powiem tak: "Nie srebro, ni złoto - to nic, chodzi o to, by zdrowym być". Co do niektórych zagranicznych karier polskich wykonawców - o czym po raz pierwszy słyszę od pani - życzę owym szczęśliwcom, żeby oprócz opowiadań w polskich mediach o ich światowych podbojach jeszcze zaczął trąbić o tym świat... Ja kiedyś, próbując mocować się z wielkim światem, najchętniej wracałem jednak na jego "peryferie". I uważnych słuchaczy nad Wisłą nigdy nie brakowało. Powiem więcej: na ich brak nie narzekam i dziś.
GALA: Wciąż lubi Pan popisywać się przed słuchaczami?
C.N.: Popisywać się nie cierpię. Lubię jednak podzielić się z wrażliwymi ludźmi każdym nowym twórczym doświadczeniem. Szkoda tylko, że nie wszyscy mają cierpliwość do zagłębiania się w szczegóły moich aktualnych zdziwień światem. A świat zamiast stawać się piękniejszy, niestety, jest coraz bardziej dziwny.
Rozmawiała Ewa Smolińska-Borecka
...
Czasopismo Gala (numer 5, 26 stycznia/1 lutego 2004)