Dla różnego rodzaju kolekcjonerów,w tym kolekcjonerów starych płyt nawet nie tyle istotne jest,aby je słuchać,bo ich jakość,z przyczyn oczywistych pozostawia wiele do życzenia,ale aby je mieć.Co innego bowiem słuchać jakiejś piosenki ze zremasterowanej płyty składankowej,a co innego z mieć w ręku jakiś oryginalny singiel roku 1963.To tak jakbyśmy mieli jakieś srebrne, stylowe sztućce sprzed la.Niekoniecznie musimy je używać,ale fajnie je mieć.W przypadku płyt najlepiej mieć oba wydawnictwa.No,ale jak mamy do czynienia z cudownie ocalałą od nadmiernego zniszczenia płytą starą,to już jest w ogóle super.Wtedy nawet lekki trzask nadaje swoisty urok odtwarzaniu takiej płyty.Poza tym ,i tu mówię tylko prawdy zasłyszane,bo sam jestem w tej dziedzinie laikiem,ponoć dżwięk analogowy jest,jakby tu rzec,może nie tyle przyjazny dla ucha,bo to może być całkowicie subiektywne odczucie,ale,że wręcz jest pełniejszy.Tu chodzi chyba o zakres słyszalnych dżwięków.Ponoć w tej konfrontacji,z dżwiękiem analogowym najbardziej przegrywa ten wersji mp3.No,ale jak powiedziałem.Moja wiedza jest w tym temacie jedynie wiedzą zasłyszaną.Może zresztą "wiem tylko,że gdzieś dzwonia,ale nie wiem ,w którym kościele".Ja poruszyłem ten temat,nie,żeby pochwalić się jakimiś przepastnymi zbiorami,bo większość tych archiwaliów odziedziczyłem po starszym ode mnie szwagrze/zresztą nie uwazam się za kolekcjonera/,ale aby swoją aktywność na tym forum nie ograniczać do tematu-w tej chwili słucham.Mam prawo domyślać się,ba,mam pewność,że spora część piszących na tym forum swoją przygodę z muzyką zaczynała słuchając winyle,i że być może takie winyle gdzieś jeszcze w domu ma.Przeszłość,jakkolwiek jej rozpamiętywanie nie wnosi do naszego życia nic konstruktywnego,to przecież bywa ciekawa,żeby nie powiedzieć fascynująca.Ja kiedyś,kilka lat temu odbyłem długi spacer po Radomiu,mieście,w którym spędziłem lata licealne.Spostrzegłem,że wszystko tam się zmieniło,nie ma już tych samych sklepów,piwiarni,w którym prowadziliśmy z kumplem żywe dyskusje,choćby na temat muzyki.Zniknęły też z pewnego podwórka,z pewnej ściany napisy i pewne symbole z lat 60-tych,jakieś namalowane gitary ,nazwiska Niemena,Klenczona,Polan i wielu innych.To takie ówczesne graffiti,choć wtedy jeszcze takie słowo pewnie nie funkcjonowało.I nagle idąc ulicami tego nowego Radomia zobaczyłem sklep i to na głównej ulicy ,który był jakby żywcem wyjęty z tamtej epoki.Był tak samo siermiężny ,z obdrapaną farbą olejną w kolorze niebieskim.I poczułem wtedy,przez ułamek sekundy dziwną,całkowicie przecież irracjonalną ulgę.Przepraszam za ten wtręt,całkowicie nie związany z tematem tego postu,ale obcowanie z takim starociami ma również taki wymiar.
P.S.Dziekuję Ewo,że poprawiłaś mój post,choć dalej nie mam do końca pewności czy powinienem napisać bigbit czy też może big-beat lub bigbeat.Sprawdzę to i postaram się to ewentualnie jeszcze poprawić.I tu z kolei podziękowania dla Markovitza za oświecenie mnie jak mógłbym to ewentualnie zrobić.Ja wiem,że czytając moje posty trudno dojść do przekonania,iż jestem kimś wrażliwym na słowo,ale tak chyba jest.Nie jestem purystą językowym,nie lubię mowy kwiecistej,irytuje mnie taka dziwacza nowomowa,która zalewa nasze media.Natomiast uwielbiam ludzi,którzy ładnie mówią.Bez nadmiernego patosu i zadęcia.Na "Kulturze"lecą teraz obszerne wspomnienia Jeremiego Przybory.Jak miło słuchać tego człowieka.