Postanowiłem podjąć ten temat ,bo od dawna nurtuje mnie sprawa tzw. stylu wokalistów i wokalistek/bo o nich chcę mówić/,który często niestety przeradza się w manierę.Po pierwsze zauważyłem u siebie pewien symptom,który pewnie związany jest z wiekiem.Otóż nie raz złapałem sie na tym,że po wysłuchanie jakiejś wspólczesnej piosenki mowiłem do żony-no niby wszystko jest ok tylko dlaczego ten pan,ta pani tak krzyczy?A więc drazni mnie krzyk jako jedyny środek wyrazu niektórych wokalistów.Epatują krzykiem,forsują głos itd.To jedna rzecz.Druga sprawa to istnieje na naszym rynku chyba tzw. szkoła katowicka,,powstają więc kolejne klony Mietka Szcześniaka czy też Lory Szafran jako chyba pierwowzorów tej szkoły.Wszyscy chcą koniecznie swingowac i być bardziej amerykańscy niż amerykanie.A gdzie tzw duch polski czy też szerzej słowiański i gdzie rys indywidualny?Jest jeszcze kwestia jakiejś pretensjonalności i pewnego patosu,jaki towarzyszy tzw. piosence ambitnej,cokolwiek to słowo miałoby znaczyć.Michał Bajor jest dla mnie właśnie takim przykładem,jakiejs nieznośnej maniery i swego rodzaju dziwacznej kreacji.Z przykrością stwierdzic muszę,że A.M.Jopek idzie chyba w jego ślady.Wiem,ze narażę sie teraz wielu czytelnikom tego forum,ale np.u wielbiony przez wielu Ryszard Riedel też wpada w manierę,takiego wiecznie "płaczącego"swoim głosem wokalisty.Nie można odmówic mu szczerości wypowiedzi.Jego życie było niewątpliwie naznaczone tragizmem zwiazanym ze strasznym nalogiem,niemniej mnie tego rodzaju twórczość nie przekonuje.Pozostaje jeszcze kwestia jego tekstów,ale to jest temat na osobną dyskusję.W ogóle uważam,ze artyści powinni bardziej szukać inspiracji w sobie,w swoim wnętrzu niż na siłę kogos udawać.Co nie znaczy,że każda szczerość jest równoznaczna z artyzmem.Sławek Wierzcholski,jakkolwiek jego zasługi dla propagowania w Polsce bluesa są niepodważalne,to przecież usiłuje na siłę udawać czarnego bluesmena z delty Missisipi.Już wolę T.Nalepę,który śpiewał swoim głosem i chyba udało mu sie tchnąć w bluesa słowiańskiego i swojego,osobistego ducha.Ja w ogóle lubię głosy charakterystyczne,niekoniecznie wybitne.J.Hendrix śpiewał zawsze jakby od niechcenie,z pewną nawet nonszalancją.Widziałem jak spiewając żuł gumę ,ale nie było w tym zadnej pogardy dla widza.a napewno nie było zbędnego zadęcia.Jego głosu sie nie da pomylić z kimś innym.To samo np można powiedzieć o Peterze Greenie i wielu innych.Na ustach wielu krytyków jest teraz Kasia Nosowska.No cóż?Mnie trochę drażni jej takie dziwne emocjonalne rozedrganie w głosie i sztubacka egzaltacja.Może to kwestia gustu i smaku?Teraz bardzo dużo jest w TVP Kultura starych archiwalnych programów.Oczywiście festiwal w Sopocie był dla mnie właściwie zjawiskiem dość żenującym,ale już w Opolu było sporo fajnych rzeczy.Jarosław Śmietana,który nagrał kiedyś z W.Karolakiem swoje wersje starych polskich przebojów powiedział w jednym z wywiadów,że kiedyś były piosenki,które wrosły jakby w polską świadomość i do dzisiaj są pamiętane.Dzisiaj,zdaniem jego tego rodzaju piosenek brak.Podzielam tę opinię.Może to sprawa pokoleniowa?