Oto prezentuję wywiad z Władysławem Komendarkiem, niezwykle oryginalnym muzykiem, byłym klawiszowcem legendarnego zespołu Exodus. Jest on dosyć długi, dlatego kawałek po kawałeczku będę go przedstawiał. Sam wywiad jest może już stary, bo przeprowadzony 12.12.2013 roku, ale duża większość informacji jest nadal aktualna.
cz.1
Minimoog: Dobry wieczór!
Władysław Komendarek: Witam, witam!
M: Czy czuje się pan spełniony jako artysta, czy może jako muzyk nieustający „W poszukiwaniu źródła” i swojego miejsca w muzyce?
WK: To jest bardzo ciekawe pytanie. Ja cały czas poszukuję, nieustannie robię co innego. Bo skupiając się na czymś stwierdzam po kilku latach, że trzeba zmieniać podejście do tworzenia muzyki. I cały czas szukam i eksperymentuję. Tak mogę ci na ten temat powiedzieć.
Rozumiem. Czyli ta różnorodność styli, którą znajdujemy w pana twórczości, jest wynikiem tych poszukiwań? To mam tak rozumieć?
Tak, tak, tak! Bardzo kocham muzykę ambientową itd., ale to co robię w innych kierunkach również należy do mojej pasji i nie tworzę tego z myślą o firmach fonograficznych. Fascynuje mnie muzyka ciężka, tak zwany metal, ale nie ograniczam się do jednego, łączę wiele różnych nurtów w możliwych konfiguracjach. Bo jeśli, przykładowo, gram koncert, to dramaturgia musi tak rosnąć, albo zmieniać się, aby to było ciekawe. Jeżeli cały czas jest ostro, to nie jest to dobre. Podobnie, jak się cały czas gra ambient. Taka różnorodność jest w szczególności dla mnie istotna właśnie na potrzeby koncertów.
Który z pana syntezatorów z pana instrumentarium jest pierwszorzędny, którego najczęściej pan używa?
Na przestrzeni lat na pewno firmy niemieckie były w czołówce, ale to nie znaczy, że na pierwszym miejscu. Wśród nich na przykład Acces, Waldorf – Q, później wszystkie serie Nordów, ponadto ciekawy instrument, do którego często wracam - Roland GT. Jest dużo innych jeszcze rzeczy, ale ty zadałeś pytanie, który z nich u mnie zajmuje pierwsze miejsce, to Minimoog Voyager oczywiście. Oto ci wymieniłem te, do których najczęściej wracam.
Wracając jeszcze do Minimooga. To pan ma w swojej kolekcji właśnie Minimooga Voyagera. Jest to późniejsze wznowienie oryginalnego Minimooga model D. Więc zapytam: dlaczego wcześniej, jeszcze za czasów Exodusu, zabrakło modelu D w pana kolekcji?
Powodem nie była niechęć, tylko niewystarczające finanse. Nie zarabialiśmy wtedy tak dużo, żeby móc sobie pozwolić na taki zakup, więc po prostu kupiłem Rolanda SH–2000 i na tym się zatrzymałem, ale moim marzeniem też było go mieć w tamtych czasach. Wtedy, od ’68 roku, moim marzeniem było też mieć organy Hammonda, które mam od niedawna teraz. Prawdziwe tarczowe, analogowe, nie jakieś tam cyfrowe, tylko prawdziwe, takie jak to wtedy robiono. Dotychczas próbowałem osiągnąć podobne brzmienia na innych instrumentach, ale nie dawało to, rzecz jasna, oczekiwanego efektu. Za czasów Exodusu miałem organy Yamaha BR–20 - model, który wprawdzie miał głośnik wirujący w środku, ale to nie było to. Cała symulacja odbywała się wewnątrz instrumentu, a jak wiesz, oryginalne organy Hammonda z głośnikiem wirującym nagłaśnia się przez mikrofony, nie przewodowo, bo one mają tak zwaną kolumnę, która obracała głośniki i nie sposób jest ich nagłośnić liniowo. A w Yamasze miałem zaledwie 12 Wattów, i w żaden sposób nie mogłem tego zrobić, żeby brzmienie z głośnika wirującego dorównywało gitarom, bo zawsze było za ciche. Stąd przepuszczałem to przez efekt zbliżony do Phasera, dający wrażenie głośników wirujących. Nie był to ideał, ale trzeba było jakoś sobie radzić. W tamtym czasie oczywiście chciałem nabyć Hammonda, ale wtedy rynek w kraju był tak ubogi, że sztuki tych organów można było na palcach policzyć. O wyjechaniu z kraju nie było mowy…
Czyli te Rolandy i tę Yamahę kupił pan w Polsce?
Tak jest! Nigdzie nie wyjeżdżałem, tutaj kupiłem za zaoszczędzone pieniądze. To znaczy, Rolanda SH–2000 to ja kupiłem od kolegów z Exodusu. Ja prawie wszystko mam, co wówczas miałem, ale Rolanda do dzisiaj do dzisiaj mi służy w pełni sprawności.
Teraz w pana instrumentarium jest taki instrument jak Nord Modular. I to jest chyba jedyny instrument z pana kolekcji, który wykorzystuje syntezę modularną. Było swego czasu wiele kultowych instrumentów jak Moog Modular, ARP 2500, czy 2600. Czy nie myślał pan, żeby kupić teraz jakieś inne syntezatory modularne, które w ostatnim czasie przeżywają renesans?
Na razie o tym nie myślę. Ale znaleźć to się mogło w kolekcji, nie gardzę tamtymi instrumentami, bo to jest bardzo ciekawe, tylko w obsłudze jest to trochę czasochłonne. Oczywiście nie takie wirtualne, tylko takie prawdziwe, bo wiadomo, że niezastąpione jest uczucie, kiedy się własnoręcznie kręci gałkami. Nawet się przymierzałem do Doepfera, ale jakbym się zdecydował, to bym musiał do końca zrealizować wszystkie racki, a to jest wielka szafa. Kupując jeden rack i później przechodzić na inne systemy, to nie bardzo mi to odpowiada.
Przejdźmy zatem do innego pytania: skąd czerpie pan inspiracje do swoich utworów?
Czym jest inspiracja? Dla mnie inspiracja, to jest zrobienie przez pół roku brzmienia zawodowego, które mi odpowiada. Ja na podstawie tego brzmienia się inspiruję. Oczywiście w nocy wszystko robię, nie w dzień. Tak jestem zbudowany. Poza tym otaczam się takimi instrumentami, które w bardzo szybkim stopniu robią bardzo dużo plików różnych barw. W Waldorfie to się bardzo szybko robi, albo Minimoogu. Ale jeszcze jak Minimoog steruje poprzez MIDI różnymi syntezatorami, to jeszcze szybciej osiąga się różne efekty, jest akcja. Lubię skuteczność dużą i bardzo szybką akcję, jak osiągam wiele efektów szybko. Oczywiście później wszystko zbiera się do biblioteki, to wszystko się programuje. Mając już zebrane barwy przystępuję do tworzenia. A z samym tworzeniem to różnie bywa. Czasami się zaczyna od wokalu, czasami od podkładów, nawet nie perkusyjnych, które w ogóle wcale nie są zsynchronizowane i zrytmizowane.
A u pana jak powstają kompozycje? W domu, czy może chodzi pan gdzieś po polu, słyszy pan w głowie melodię i wraca pan z powrotem do mieszkania, aby zarejestrować pomysł?
Nie, nie, w domu. Wszystko w domu. Nigdzie nie chodzę. Najbliżej z otaczającej przyrody mam ptaki w swoim ogrodzie, to już kilka lat się przymierzam, żeby zarejestrować, ale cały czas coś przeszkadza, nie mogę tego zrealizować. Bo ptaków są różne gatunki i bardzo mnie intrygują. Ale jeśli chodzi o tworzenie, to wszystko w domu.
W pana utworach bardzo często pojawiają się różne głosowe sample, m. in. głosy kobiece. Skąd je pan bierze?
Głosy murzynek zarejestrowałem podczas wizyty w Londynie. Tam pod mostem zarabiają na muzyce różni ludzie. A że miałem rejestrator, to zapytałem się, czy można same wokalizy i mam! Na przykład na płycie „Przestrzenie przeszłości”, to taka składanka różnych utworów z różnych lat, jest „Wietnam”, utwór, którego tworzenie zacząłem właśnie od głosu. Taką kolekcję sampli mam bardzo dużą, bo kiedyś bardzo intensywnie zaangażowany byłem w ich przygotowywanie. Znaczne miejsce zajmują tam próbki dla dwóch Rolandów, które lubiłem najbardziej na świecie. Niektórych używam jeszcze dotychczas. Z samplerów, które mam w kolekcji to Emulator 4, Emulator 3, i Casio MZ1. Ten ostatni może nie bardzo profesjonalny, ale na nim właśnie uczyłem się samplować, swego czasu był to mój jedyny, pierwszy sampler. Potem przeszedłem na Emulator 3 i Emulator 4.
I teraz Pan używa pan tych ostatnich?
Mam te urządzenia, używam, może Emulatora 3 mniej, bo ma mniejszą pojemność, ale jest sprawny. Ale ta firma, która je stworzyła, jest NIE DO ZDARCIA! Żadnych awarii, wszystko porządnie. Nigdy nie robiła na wyścig, z pośpiechem, jak Akai, bo wówczas nie mamy zapewnionej jakości. Są jakieś zakłamania systemowe i swego czasu były bardzo duże afery przy sprzedaży. A Emulator robiony jest „pomału”, skrupulatnie i jestem zadowolony do dzisiaj. To są urządzenia kupione w ’93, ’95 roku.
Co sądzi pan o muzyce? Jak Pan odbiera w ogóle pojęcie muzyki?
Na pewno nie przepadam i unikam słuchania globalistów. Globalistami to nazywam takie radia, które z myślą o masach lansują wykonawców, których sami uważają za najlepszych – Pop itp., czego nie cierpię, i czego od 20 lat nie słucham. Jeślibym słuchał, to by mi się to udzielało w mojej twórczości. Ja się od tego odizolowałem, nie cierpię tego, ale na natomiast jak się angażuję i słucham jakiś koncert, to TYLKO do podziemia. Ja jestem taki, jaki jestem, ale uważam, podziemie jest o wiele razy silniejsze od tego, co czyni się na górze. Jak ludzie, co zaczynają w podziemiu, to nie wytrzymują później, albo rezygnują w ogóle z tworzenia, albo przepadają. Trzeba być bardzo twardym, trzeba robić to, co się najbardziej kocha, bo inaczej się nie zajdzie się daleko. Stajemy bardzo wysoko, ale można spaść bardzo szybko.
Na ogół nie słucham muzyki. Jeśli chodzi o Polskie Radio, to Kordowicz już nie nadaje w „trójce”, tylko w Internecie, a ja nie mam Internetu w domu. Jeśli jednak o samo radio się rozchodzi, to tylko Kosińskiego włączam od czasu do czasu, bo on tworzy program rocka progresywnego. Bo rozgłośnie typu RMF FM do mnie nie przemawiają. Może przepraszam, że tak powiem, ale ja wymiotuję tą muzyką. Człowiek jako istota rozumna jest bardzo podatny na manipulację. Wystarczy tylko kilka razy puścić jakiś kawałek, który globaliści muzyczni uważają za bardzo dobry i nachalnie wpajają go słuchaczom. Naprawdę nie trzeba dużo, żeby taki materiał, „wpadł komuś w ucho”, jak ktoś słucha. Trzeba być tak odpornym, żeby nie dać się kupić. Takie jest moje zdanie na ten temat. Ja jestem odizolowany od tego i myślę swoim nurtem.
koniec cz.1
cz.1
Minimoog: Dobry wieczór!
Władysław Komendarek: Witam, witam!
M: Czy czuje się pan spełniony jako artysta, czy może jako muzyk nieustający „W poszukiwaniu źródła” i swojego miejsca w muzyce?
WK: To jest bardzo ciekawe pytanie. Ja cały czas poszukuję, nieustannie robię co innego. Bo skupiając się na czymś stwierdzam po kilku latach, że trzeba zmieniać podejście do tworzenia muzyki. I cały czas szukam i eksperymentuję. Tak mogę ci na ten temat powiedzieć.
Rozumiem. Czyli ta różnorodność styli, którą znajdujemy w pana twórczości, jest wynikiem tych poszukiwań? To mam tak rozumieć?
Tak, tak, tak! Bardzo kocham muzykę ambientową itd., ale to co robię w innych kierunkach również należy do mojej pasji i nie tworzę tego z myślą o firmach fonograficznych. Fascynuje mnie muzyka ciężka, tak zwany metal, ale nie ograniczam się do jednego, łączę wiele różnych nurtów w możliwych konfiguracjach. Bo jeśli, przykładowo, gram koncert, to dramaturgia musi tak rosnąć, albo zmieniać się, aby to było ciekawe. Jeżeli cały czas jest ostro, to nie jest to dobre. Podobnie, jak się cały czas gra ambient. Taka różnorodność jest w szczególności dla mnie istotna właśnie na potrzeby koncertów.
Który z pana syntezatorów z pana instrumentarium jest pierwszorzędny, którego najczęściej pan używa?
Na przestrzeni lat na pewno firmy niemieckie były w czołówce, ale to nie znaczy, że na pierwszym miejscu. Wśród nich na przykład Acces, Waldorf – Q, później wszystkie serie Nordów, ponadto ciekawy instrument, do którego często wracam - Roland GT. Jest dużo innych jeszcze rzeczy, ale ty zadałeś pytanie, który z nich u mnie zajmuje pierwsze miejsce, to Minimoog Voyager oczywiście. Oto ci wymieniłem te, do których najczęściej wracam.
Wracając jeszcze do Minimooga. To pan ma w swojej kolekcji właśnie Minimooga Voyagera. Jest to późniejsze wznowienie oryginalnego Minimooga model D. Więc zapytam: dlaczego wcześniej, jeszcze za czasów Exodusu, zabrakło modelu D w pana kolekcji?
Powodem nie była niechęć, tylko niewystarczające finanse. Nie zarabialiśmy wtedy tak dużo, żeby móc sobie pozwolić na taki zakup, więc po prostu kupiłem Rolanda SH–2000 i na tym się zatrzymałem, ale moim marzeniem też było go mieć w tamtych czasach. Wtedy, od ’68 roku, moim marzeniem było też mieć organy Hammonda, które mam od niedawna teraz. Prawdziwe tarczowe, analogowe, nie jakieś tam cyfrowe, tylko prawdziwe, takie jak to wtedy robiono. Dotychczas próbowałem osiągnąć podobne brzmienia na innych instrumentach, ale nie dawało to, rzecz jasna, oczekiwanego efektu. Za czasów Exodusu miałem organy Yamaha BR–20 - model, który wprawdzie miał głośnik wirujący w środku, ale to nie było to. Cała symulacja odbywała się wewnątrz instrumentu, a jak wiesz, oryginalne organy Hammonda z głośnikiem wirującym nagłaśnia się przez mikrofony, nie przewodowo, bo one mają tak zwaną kolumnę, która obracała głośniki i nie sposób jest ich nagłośnić liniowo. A w Yamasze miałem zaledwie 12 Wattów, i w żaden sposób nie mogłem tego zrobić, żeby brzmienie z głośnika wirującego dorównywało gitarom, bo zawsze było za ciche. Stąd przepuszczałem to przez efekt zbliżony do Phasera, dający wrażenie głośników wirujących. Nie był to ideał, ale trzeba było jakoś sobie radzić. W tamtym czasie oczywiście chciałem nabyć Hammonda, ale wtedy rynek w kraju był tak ubogi, że sztuki tych organów można było na palcach policzyć. O wyjechaniu z kraju nie było mowy…
Czyli te Rolandy i tę Yamahę kupił pan w Polsce?
Tak jest! Nigdzie nie wyjeżdżałem, tutaj kupiłem za zaoszczędzone pieniądze. To znaczy, Rolanda SH–2000 to ja kupiłem od kolegów z Exodusu. Ja prawie wszystko mam, co wówczas miałem, ale Rolanda do dzisiaj do dzisiaj mi służy w pełni sprawności.
Teraz w pana instrumentarium jest taki instrument jak Nord Modular. I to jest chyba jedyny instrument z pana kolekcji, który wykorzystuje syntezę modularną. Było swego czasu wiele kultowych instrumentów jak Moog Modular, ARP 2500, czy 2600. Czy nie myślał pan, żeby kupić teraz jakieś inne syntezatory modularne, które w ostatnim czasie przeżywają renesans?
Na razie o tym nie myślę. Ale znaleźć to się mogło w kolekcji, nie gardzę tamtymi instrumentami, bo to jest bardzo ciekawe, tylko w obsłudze jest to trochę czasochłonne. Oczywiście nie takie wirtualne, tylko takie prawdziwe, bo wiadomo, że niezastąpione jest uczucie, kiedy się własnoręcznie kręci gałkami. Nawet się przymierzałem do Doepfera, ale jakbym się zdecydował, to bym musiał do końca zrealizować wszystkie racki, a to jest wielka szafa. Kupując jeden rack i później przechodzić na inne systemy, to nie bardzo mi to odpowiada.
Przejdźmy zatem do innego pytania: skąd czerpie pan inspiracje do swoich utworów?
Czym jest inspiracja? Dla mnie inspiracja, to jest zrobienie przez pół roku brzmienia zawodowego, które mi odpowiada. Ja na podstawie tego brzmienia się inspiruję. Oczywiście w nocy wszystko robię, nie w dzień. Tak jestem zbudowany. Poza tym otaczam się takimi instrumentami, które w bardzo szybkim stopniu robią bardzo dużo plików różnych barw. W Waldorfie to się bardzo szybko robi, albo Minimoogu. Ale jeszcze jak Minimoog steruje poprzez MIDI różnymi syntezatorami, to jeszcze szybciej osiąga się różne efekty, jest akcja. Lubię skuteczność dużą i bardzo szybką akcję, jak osiągam wiele efektów szybko. Oczywiście później wszystko zbiera się do biblioteki, to wszystko się programuje. Mając już zebrane barwy przystępuję do tworzenia. A z samym tworzeniem to różnie bywa. Czasami się zaczyna od wokalu, czasami od podkładów, nawet nie perkusyjnych, które w ogóle wcale nie są zsynchronizowane i zrytmizowane.
A u pana jak powstają kompozycje? W domu, czy może chodzi pan gdzieś po polu, słyszy pan w głowie melodię i wraca pan z powrotem do mieszkania, aby zarejestrować pomysł?
Nie, nie, w domu. Wszystko w domu. Nigdzie nie chodzę. Najbliżej z otaczającej przyrody mam ptaki w swoim ogrodzie, to już kilka lat się przymierzam, żeby zarejestrować, ale cały czas coś przeszkadza, nie mogę tego zrealizować. Bo ptaków są różne gatunki i bardzo mnie intrygują. Ale jeśli chodzi o tworzenie, to wszystko w domu.
W pana utworach bardzo często pojawiają się różne głosowe sample, m. in. głosy kobiece. Skąd je pan bierze?
Głosy murzynek zarejestrowałem podczas wizyty w Londynie. Tam pod mostem zarabiają na muzyce różni ludzie. A że miałem rejestrator, to zapytałem się, czy można same wokalizy i mam! Na przykład na płycie „Przestrzenie przeszłości”, to taka składanka różnych utworów z różnych lat, jest „Wietnam”, utwór, którego tworzenie zacząłem właśnie od głosu. Taką kolekcję sampli mam bardzo dużą, bo kiedyś bardzo intensywnie zaangażowany byłem w ich przygotowywanie. Znaczne miejsce zajmują tam próbki dla dwóch Rolandów, które lubiłem najbardziej na świecie. Niektórych używam jeszcze dotychczas. Z samplerów, które mam w kolekcji to Emulator 4, Emulator 3, i Casio MZ1. Ten ostatni może nie bardzo profesjonalny, ale na nim właśnie uczyłem się samplować, swego czasu był to mój jedyny, pierwszy sampler. Potem przeszedłem na Emulator 3 i Emulator 4.
I teraz Pan używa pan tych ostatnich?
Mam te urządzenia, używam, może Emulatora 3 mniej, bo ma mniejszą pojemność, ale jest sprawny. Ale ta firma, która je stworzyła, jest NIE DO ZDARCIA! Żadnych awarii, wszystko porządnie. Nigdy nie robiła na wyścig, z pośpiechem, jak Akai, bo wówczas nie mamy zapewnionej jakości. Są jakieś zakłamania systemowe i swego czasu były bardzo duże afery przy sprzedaży. A Emulator robiony jest „pomału”, skrupulatnie i jestem zadowolony do dzisiaj. To są urządzenia kupione w ’93, ’95 roku.
Co sądzi pan o muzyce? Jak Pan odbiera w ogóle pojęcie muzyki?
Na pewno nie przepadam i unikam słuchania globalistów. Globalistami to nazywam takie radia, które z myślą o masach lansują wykonawców, których sami uważają za najlepszych – Pop itp., czego nie cierpię, i czego od 20 lat nie słucham. Jeślibym słuchał, to by mi się to udzielało w mojej twórczości. Ja się od tego odizolowałem, nie cierpię tego, ale na natomiast jak się angażuję i słucham jakiś koncert, to TYLKO do podziemia. Ja jestem taki, jaki jestem, ale uważam, podziemie jest o wiele razy silniejsze od tego, co czyni się na górze. Jak ludzie, co zaczynają w podziemiu, to nie wytrzymują później, albo rezygnują w ogóle z tworzenia, albo przepadają. Trzeba być bardzo twardym, trzeba robić to, co się najbardziej kocha, bo inaczej się nie zajdzie się daleko. Stajemy bardzo wysoko, ale można spaść bardzo szybko.
Na ogół nie słucham muzyki. Jeśli chodzi o Polskie Radio, to Kordowicz już nie nadaje w „trójce”, tylko w Internecie, a ja nie mam Internetu w domu. Jeśli jednak o samo radio się rozchodzi, to tylko Kosińskiego włączam od czasu do czasu, bo on tworzy program rocka progresywnego. Bo rozgłośnie typu RMF FM do mnie nie przemawiają. Może przepraszam, że tak powiem, ale ja wymiotuję tą muzyką. Człowiek jako istota rozumna jest bardzo podatny na manipulację. Wystarczy tylko kilka razy puścić jakiś kawałek, który globaliści muzyczni uważają za bardzo dobry i nachalnie wpajają go słuchaczom. Naprawdę nie trzeba dużo, żeby taki materiał, „wpadł komuś w ucho”, jak ktoś słucha. Trzeba być tak odpornym, żeby nie dać się kupić. Takie jest moje zdanie na ten temat. Ja jestem odizolowany od tego i myślę swoim nurtem.
koniec cz.1