13 lutego 2004 roku, również na łamach Gazety Krakowskiej, Mieczysław Górka kontynuuje wspomnienia związane z Niemenem. Tym razem wspomagają go inni współpracujący z artystą muzycy – Andrzej Nowak, Krzysztof Ścierański, Janusz Grzywacz i Marek Stryszowski. Będzie to znakomitym uzupełnieniem i podsumowaniem dotychczasowych tematów poruszanych w topicu „Artystyczne kontakty”.
„(…) Trzeba tu zaznaczyć, że choć mogliśmy zaliczyć się do licznej grających z nim muzyków, nigdy nie byliśmy jego zespołem. To powodowało, że nasze relacje były zawsze dobre ,jasne i klarowne. I takie pozostały. Niemen współpracował zawsze z dobrymi muzykami. Pierwszy autorski zespół Akwarele tworzyli muzycy nieistniejących już Chochołów. Nazwiska Jacka Mikuły, Tomasza Jaśkiewicza, Janusza Zielińskiego, Andrzeja Nowaka, Józefa Skrzeka, Antymosa Apostolisa, Jerzego Piotrowskiego (ta ostatnia trójka utworzyła po rozstaniu z Niemenem zespół SBB) – rekomendacji nie wymagają. Podobnie, jak nazwisko tragicznie zmarłego Piotra Dziemskiego – jego ulubionego perkusisty. Piotr był niezwykle utalentowanym i bardzo pracowitym młodym człowiekiem. Jak to się mówi, nadawali na tych samych falach. Czesław bardzo przeżył jego śmierć. A gdy go zabrakło, rozpadł dię najwyżej ceniony przez Czesława zespół – Niemen Aerolit.
W czasach PRL muzycy otrzymywali honoraria na podstawie tzw. Weryfikacji. Dotyczyło to wszystkich uprawiających muzykę rozrywkową czy jazzową, niezależnie od wykształcenia muzycznego. Egzamin weryfikacyjny należało złożyć przed specjalnie powoływana komisją. Weryfikacje dzieliły się na kategorie: A, B, S i tzw. Ministerialne. Otrzymywane stawki zależały od odpowiedniej kategorii. Jak wspomina Andrzej Nowak, dochody z jednego koncertu Niemena (lata 1974 – 75) sięgały kilkuset tysięcy złotych , a honoraria dla muzyków wraz z Czesławem dochodziły do sześciu tysięcy. Piotr chyba nie miał jeszcze wtedy weryfikacji i jemu wypłacał honorarium Niemen z własnej kieszeni.
- Przyszło nam współtworzyć z Czesławem trudną muzykę – mówi Andrzej Nowak.
- Efektem prawie dwuletniej współpracy jest płyta „Niemen Aerolit”, na której znalazła się zaledwie pierwsza część koncertu. Czesiek był bardzo pracowitym człowiekiem. Zawsze będę go cenił za wspaniały głos, niezwykłe pomysły muzyczne i odwagę. Na koncerty przychodziły kilkutysięczne tłumy i wysłuchiwały ponad dwugodzinnej dawki trudnej muzyki i poezji. Były to suity przeplatane recytacjami poezji Norwida i Herberta. Ten ostatni nie był mile widziany przez władze, ale Czesiek wcale się tym nie przejmował i robił swoje. Z Sopotem, gdzie w Operze Leśnej zagrałem z nim pierwszy koncert, wiąże się tez wspomnienie niezwykłego wydarzenia muzycznego. Graliśmy w kościele przy Monte Cassino w czasie mszy św. Na dole, przy ołtarzu, Czesław na moogu. Towarzyszył mu Helmut Nadolski obsługujący różne dziwne instrumenty. Ja grałem na chórze na organach kościelnych – kończy swe wspomnienia Andrzej Nowak.
Przed grupą Aerolit i Laborką zespoły Niemena zasilali czołowi polscy jazzmani : Janusz Muniak, Zbigniew Namysłowski, Czesław Bartkowski, Janusz Stefański, Michał Urbaniak. W tym kontekście współpraca z Czesławem była niezwykle nobilitująca.
W 1975 r. graliśmy repertuar z dwóch płyt i bardzo żałuję, że nie braliśmy udziału w nagraniu. Była to kontynuacja tego, co rozpoczynał z zespołem Aerolit. Czesław wymagał od muzyków pewnego oddania i współpracy. I trzeźwości. A z tym różnie bywało. My, szczególnie podczas wakacji w 1975 roku, do aniołków nie mogliśmy się zaliczać. Tuż przed naszym spotkaniem w Żaku spędziliśmy artystyczne lato zorganizowane przez studenckie środowisko Poznania w Mrzeżynie koło Międzychodu. Na koncerty do Żaka przychodziliśmy każdy ze swoją butelką czerwonego wina. Tak dla kurażu, w myśl modnego wtedy hasła : bez gazu nie ma jazzu. Nie zapomnę jak nas przywitała w garderobie śliczna dziewczyna (To była Małgosia – narzeczona, a w niedługim czasie żona Czesława) : „Panowie, czy wiecie jak szkodliwy jest alkohol ?” Potraktowaliśmy to z wyrozumiałą łagodnością, jak truizm. Ale Czesław w pierwszej rozmowie telefonicznej do tego wrócił i musiałem go solennie zapewniać, że to był tylko wakacyjny epizod i, że nigdy w czasie koncertów nie korzystamy z alkoholowego wsparcia.
W 1977 roku Jazz Jantar rozpoczynał się w Szczecinie. Laboratorium występowało w podwójnej roli – pod własnym szyldem i jako zespół akompaniujący Czesławowi. Graliśmy wtedy w kwintecie, z Pawłem i Krzyśkiem Ścierańskimi.
- Pamiętam te koncerty – mówi Krzysztof Ścierański.
- W czasie tej trasy i w Indiach miałem okazję z bliska obserwować człowieka, który zawsze mnie fascynował. Były to też wtedy całkiem nieodległe czasy, gdy od muzyków z nim grających (SBB) uczyłem się grać. Czesław Niemen wyznaczał w Polsce trendy i style. Gdy zamieszkałem w Warszawie, nasze spotkania były zawsze pełne ciepła i serdeczności. Tą bliskość zawdzięczam wspólnemu graniu – kończy Krzysztof refleksyjnie.
Czesław był człowiekiem bardzo wrażliwym i zawsze solidarnym z ludźmi dotkniętymi przez los.
- W środku lata 1977 roku wraz z grupą muzyków tworzących ten skrzyknięty ad hoc zespół Czesława znaleźliśmy się w Bukareszcie – wspominali Janusz Grzywacz i Marek Stryszowski.
- Miasto zostało zrujnowane trzęsieniem ziemi. Koncert miał być moralnym wsparciem dla mieszkańców. Zabraliśmy tylko aparaturę odsłuchową, bo gospodarze zapewniali profesjonalne nagłośnienie. O wadze, jaką Czesław przywiązywał do brzmienia przypominać nie trzeba. Jakież było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że to wspaniałe nagłośnienie to jedno-watowe głośniczki zamontowane do każdego z pięciu tysięcy foteli w ogromnej sali konferencyjnej jednego z pałaców Ceausescu. I wtedy Czesław, który początkowo nie chciał słyszeć o graniu zdecydował, że odwrócimy nasze odsłuchy w stronę publiczności i zagramy.
- Zawsze uczyliśmy się od Cześka najnowszych technologii, bo on się na wszystkim znał. Moje instrumenty próbowały nadążyć za Cześkowymi. Stąd pamiętam szok, jakiego doznałem na koncercie w zrujnowanym Bukareszcie – dodaje Janusz.
Nie zadzwonię już do Czesława. W jednej z moich ostatnich rozmów telefonicznych zapytałem go, jak by jednym słowem nazwał swój stosunek do świata. Po długiej ciszy usłyszałem – „ Zdumienie „.