Witam Wszystkich,
dziękuję p. Jurkowi, że zwócił naszą uwagę na Głosowanie w Trójce.
Uważam, że wszyscy użytkownicy Forumpowinni zagłosować na Niemena.
Moje rozczarownie jego pogrzebem, któremu trochę dalej daję wyraz w obszernym "rapsodzie żałobnym", chciałbym ukoić niejako próbą zorganizowania (przynajmniej wielbicieli Niemena mieszkających
w W-wie) do złożenia kwiatów w dniu jego urodzin, 16.02. Ponieważ
jest to dzień pracy proponuje godziny popołudniowe. Co otym myślicie?
A tutaj mój "Niemena pamięci rapsod żałobny" (Nie uwłaczając wielkiemu
Norwidowi):
Odszedł towarzysz mojej młodości. Chyba w 1-szej liceum (1963)założyłem zeszyt z jego zdjęciem z konkursu "Złotej Dziesiątki" w Szczecinie. Jego koncert (chyba w grudniu 1964) szturmowaliśmy
tak, że mój kumpel Kuba złamał sobie rękę. Kiedy Czesław nieudolnie zapowiedział piosenkę Beatelsów "She loves you", tłumacząc nieprawidłowo nazwę zespołu na "żuki" ("lub coś w tym rodzaju"), my starzy słuchacze Radia Luxemburg wiedzieliśmy, że ściągnął on do Polski tak błyskawicznie najlepszy numer najlepszego na Zachodzie zespołu. Marynarki pofrunęły do góry...
O Boże, Dzisiaj człowiek siwy i z bagażem życia, a tu odchodzi jakby część mnie samego....
Ostatni raz widziałem Cześka w latach 90-tych na występie w Kolonii w Niemczech, gdzie i ja spędziłem sporo czasu. Był blady i jakiś "delikatny". Zastanawiałem się, czy nie ma problemów ze zdrowiem. Zapytałem go po koncercie, czy nie odwiedził by mnie w domu.(Mieszkałem ok. 30 km
od Kolonii). Uśmiechnął się i zapytał trochę zmęczonym, cichym głosem:
"A gdzie to jest? Bo wie Pan, jestem tu zależny od kolegów.
Potem wpadł jakiś manager, pogonił wszystkich do pośpiesznego pakowania sprzętu, a Cześka "zabrał" mi sprzed nosa i tyle go widziałem. Chciałem mu tak dużo powiedzieć...
Tylu młodzieńczych fantazjom i rozmyślaniom towarzyszyła jego muzyka i jego głos...
Był ze mną w dobrych i złych momentach. Czasami jakiś akord, czy ozdobnik saksofonowy
przypomina mi jeszcze dzisiaj konkretne sytuacje z tamtych dni.
Przede wszystkim jednak ceniłem go, za to, że potrafił szybować ponad tym całym skurwysyństwem polityczno-karierowiczowskim.
Tyle szykan, które dopiero teraz wychodzą powoli na światło dzienne,... chociaż, co ja mówię,
Teraz też nie potraktowali go jak należy.
A może to wszystko, to tylko nasza polska nieudolność zrobić czy zorganizować coś jak należy?
No więc zwolniłem się wczoraj z pracy i pogoniłem
na Powązki. Bałem się podjeżdżać bliżej cmentarza,
ze względu na niemożliwość zaparkowania.
Zaparkowałem więc w Klifie (taki market przy Okopowej),
i przeszedłem na piechotę w okrutnej mazi jeden przystanek
tramwajowy. Było nieprzyjemnie chłodno i wilgotno...
Gdy skręciłem w ul. Powązkowską, nie chciałem wierzyć
własnym oczom: Przed kościołem stała grupka najwyżej
200 osób, przed dwoma cmentarnymi bramami może
jeszcze drugie tyle. Najwyżej z 50-ciu policjantów stało
spokojnie przy krawężniku, aby ludzie nie wychodzili
ulicę. Ruch na tej dość ważnej dzisiaj "przelotowej" ulicy
odbywał się bez zakłóceń.
Gdzie te rzesze wielbicieli? Gdzie te tysiące, które - jak sobie
wyobrażałem - niosą wielkie biało-czerwone chorągwie, z odbitym
na nich słynnym czarnym konturem twarzy Cześka?
Gdzie hasła, gdzie transparenty? Jakiś starszy gość trzyma
kawałek normalnej tektury, na której napisane jest : Czemu cieniu
odjeżdżasz"...
Wszedłem na cmentarz. Dodało mi trochę otuchy: W alejkach,
między grobami, czekały setki ludzi, trzymających przeważnie
po jednej różyczce...Nie powiedziałbym, żeby to były tysiące...
O.k. nie mogłem zobaczyć tych, którzy stali po drugiej stronie
kościoła...jednak zakładając, że jest ich tyle samo, co z tej
strony, dodając do tego, ludzi, których widziałem na zewnątrz muru
oraz tych, którzy bali w kościele, mogło być wszystkich 2 tysiące...
Po alejkach przechodzili od czasu do czasu szybkim krokiem
umundurowani strażnicy miejscy i ważniacko nadając i odbierając
przez radiotelefony zapewne "superważne" meldunki operacyjne.
Z głośników zwieszonych na murach kościoła dobiegały odgłosy
odprawianej mszy, kazania i wreszcie śpiewu a’capella.
Było już po 14-tej, gdy zaświeciło słońce. Pomyślałem, że pewnie
właśnie teraz poszybował do nieba.
Po kilkunastu minutach, przy bocznym wyjściu z kościoła (wejście
główne wychodzi na ulicę Powązkowską) zrobiło się zamieszanie.
Uformował się kondukt. Bardzo wąski, bo taka jest alejka.
Tylko 3 osoby mogą iść obok siebie.
Dwóch mężczyzn, których jakbym skądś znał, prowadzi pod ręce
Małgosię, trzymającą przed sobą urnę z prochami męża. Skulona
w sobie i jeszcze drobniejsza, niż w rzeczywistości, z nasuniętą
głęboko na oczy wełnianą czapeczką, patrzy tak, może na 3 metry
przed siebie na ziemię. A oni jakby ją niosą, całkiem nieobecną.
Potem córki, potem wiele twarzy, których nie mogłem rozpoznać.
Rozpoznałem tylko: Rosiewicza, Budkę suflera, Stana Borys,
Zelnika...
W katakumbach (lub jak ktoś woli "pod arkadami" zasłużonych
przygotowane miejsce w "ścianie". Nagle "ważna" straż miejska
przepycha się przez tłum i prowadzi prezydenta W-wy Kaczyńskiego
i Ministra Kultury RP (nie pamiętam, jak go zwą).
Nagłośnienie, przemawia jeden z wielu księży, później śpiewają
Eleonora i Natalia (córki) "Chcę zobaczyć niebo". Nieźle głosowo
i na pewno z sercem.
Przemawia dość ładnie "Kaczor", potem (z kartki) Minister Kultury.
Niby wszystko ok. Nie ma żadnego "polskiego" akcentu.
Dobrze, że kupiłem bukiet biało-czerwonych róż i kazałem ozdobić
Biało-czerwoną wstążką.
Puszczają jeszcze jedną utwór z ostatniej płyty Niemena.
Nie znalazł się też żaden odważny aktor, czy artysta-kolega Cześka,
który by powiedział choć kilka prostych ciepłych słów.
Zaczyna prószyć drobny śnieżek. Pomyślałem: Już dotarł do nieba.
Teraz wszystko przykryje śnieg. (Chociaż tak naprawdę "ściana
zasłużonych" jest zadaszona, jak już wspomniałem "pod arkadami")
Powoli przeciskają się z powrotem prominenci.
Tłum zaczyna teraz napierać na "arkady". Przez wszystkie możliwe
arkady jak i już pod samym dachem z lewej i z prawej strony
naciska tłum.
Robi się bałagan.
I dokładnie w tym momencie, ta ważna i dumna straż miejska opuszcza
pole "bitwy". Właśnie wtedy, kiedy było do przewidzenia, że ludzie
zaczną się przepychać do grobu, te ważniaki jeden za drugim przecisnęli
się na "zewnątrz" tłumu, zostawiając cały ten "bałagan" sam sobie.
Nieco dalej, na jednej z alejek zgrupowali się znowu obciągając
Przekrzywione w tłoku mundury. Stoją i dyskutują... Jakież to nasze, typowe głuptasie!!!
Na kilka minut robi się nieprzyjemnie: Niektóre, co słabsze panie,
Chcą wydostać się z tłumu, rzucają swoje kwiatki w stronę grobu i
przeciskają się na zewnątrz.
Inne podają je drugim osobom, które są silniejsze i zapewne dotrą
do tego miejsca. Po kilku minutach magla, docieram i ja do "grobu". Sama krypta znajduje się w górnej części ściany, na trzecim poziomie. U dołu, pod ścianą, wieńce, kwiaty lampki i świece. Zatykam mój bukiet tak, aby było widać biało-czerwone wstążki.
Z podobnymi polskimi wstążkami przy orchidei przepycha się obok
mnie jakaś starsza blondyna wykrzykująca coś, że Niemen nagrał w studiu jej męża "Pod papugami" i że on, jej mąż niejaki N. i był przyjacielem Cześka.
Wydostaję się wreszcie z tłoku: Dopiero teraz widzę, że był
jeszcze jeden niewielki transparent z takim samym napisem:
"Czemu cieniu...". Widzę też mężczyznę w moim wieku
dzierżącego jakby duży plakat z tytułami piosenek Niemena.
U dołu napis: Artysta plastyk Zygmunt M. Rozmawiam z nim chwilę.
Mówi, że szykanowali go tak jak Niemena, już Liceum Plastycznego
w Kielcach go wyrzucili...
Narzeka też na Małgosię Niemenową: "Panie, ona nie chciała się najpierw
w ogóle zgodzić na publiczny pogrzeb. Panie, tak nie można, on był
przecież osobą publiczną! Aż dwa tygodnie to trwało, dopiero teraz
go grzebią."
Nie wiem co o tym myśleć. Może i ja chciałbym zrobić coś na przekór
wszystkim, gdybym czuł, że traktowano mnie nienależycie?...
A może miałbym na jego miejscu pretensje, że nawet po śmierci nie
nikt nie ma odwagi przerwać to milczenie związane z jego artystycznym
pseudonimem, przyjęcie którego w czasach najgłębszego "dzierżymordztwa" w Polsce był dowodem niezmiernej odwagi i patriotyzmu, a co najmniej politycznej przekory.
Ale cóż, to nie czasy na wielkie hołdy narodowym artystom. Gdy
Zemrze któryś z ICH "polskich" artystów, przyjdą na pewno wszystkie
polityczne i kariero-pazerne "włazidupki".
Kondukt przejdzie przez zapewne przez całą Warszawę, a telewizyjny
reportaż z pogrzebu, nie będzie się składał jak w wypadku NIEMENA
w połowie z obrazów studia telewizyjnego, które właśnie o godz. 13-tej
(początek mszy żałobne) puszcza jego nagranie.
Wszedłem jeszcze do kościoła, w którym teraz odbywała się już "normalna" msza.
Modląc się usłyszałem coś niezwykłego: To nie może być! Grzmienie w
środku zimy?
Rozejrzałem się po kościele, czy może ten dziwny odgłos nie był
Spowodowany przesunięciem się czegoś... Nie, to na zewnątrz.
A może jakaś ciężarówka zgubiła jakiś wielki ładunek?
Przed kościołem widzę, że ta starsza blondynka, podająca się za
panią N. rozdaje jakieś ulotki. Mówi, że to od Polonii amerykańskiej.
Podchodzę, biorę jedną z nich i czytam przedruk z polonijnej gazety
W Chicago, że spisek 10 najpotężniejszych na świecie syjonistów,
trzyma Polskę i nieświadomy naród w śmiertelnym uścisku...
A naród jak w tańcu z Wesela Wyspiańskiego.
W wiadomościach wieczornych pani "Chmurka" informuje o
Niespotykanym w Polsce zjawisku, burzy zimowej. Po południu przeszły
nad Polską takie właśnie burze.
Pomyślałem: Czesiek na pewno już tam dotarł. Poskarżył się Bogu, i
Dostał wiązkę piorunów. Usiadł sobie i zaczął nimi ciskać na ten nasz
zwariowany padół...
Napisał w dzień po pogrzebie (31.01.2004):Zygi
dziękuję p. Jurkowi, że zwócił naszą uwagę na Głosowanie w Trójce.
Uważam, że wszyscy użytkownicy Forumpowinni zagłosować na Niemena.
Moje rozczarownie jego pogrzebem, któremu trochę dalej daję wyraz w obszernym "rapsodzie żałobnym", chciałbym ukoić niejako próbą zorganizowania (przynajmniej wielbicieli Niemena mieszkających
w W-wie) do złożenia kwiatów w dniu jego urodzin, 16.02. Ponieważ
jest to dzień pracy proponuje godziny popołudniowe. Co otym myślicie?
A tutaj mój "Niemena pamięci rapsod żałobny" (Nie uwłaczając wielkiemu
Norwidowi):
Odszedł towarzysz mojej młodości. Chyba w 1-szej liceum (1963)założyłem zeszyt z jego zdjęciem z konkursu "Złotej Dziesiątki" w Szczecinie. Jego koncert (chyba w grudniu 1964) szturmowaliśmy
tak, że mój kumpel Kuba złamał sobie rękę. Kiedy Czesław nieudolnie zapowiedział piosenkę Beatelsów "She loves you", tłumacząc nieprawidłowo nazwę zespołu na "żuki" ("lub coś w tym rodzaju"), my starzy słuchacze Radia Luxemburg wiedzieliśmy, że ściągnął on do Polski tak błyskawicznie najlepszy numer najlepszego na Zachodzie zespołu. Marynarki pofrunęły do góry...
O Boże, Dzisiaj człowiek siwy i z bagażem życia, a tu odchodzi jakby część mnie samego....
Ostatni raz widziałem Cześka w latach 90-tych na występie w Kolonii w Niemczech, gdzie i ja spędziłem sporo czasu. Był blady i jakiś "delikatny". Zastanawiałem się, czy nie ma problemów ze zdrowiem. Zapytałem go po koncercie, czy nie odwiedził by mnie w domu.(Mieszkałem ok. 30 km
od Kolonii). Uśmiechnął się i zapytał trochę zmęczonym, cichym głosem:
"A gdzie to jest? Bo wie Pan, jestem tu zależny od kolegów.
Potem wpadł jakiś manager, pogonił wszystkich do pośpiesznego pakowania sprzętu, a Cześka "zabrał" mi sprzed nosa i tyle go widziałem. Chciałem mu tak dużo powiedzieć...
Tylu młodzieńczych fantazjom i rozmyślaniom towarzyszyła jego muzyka i jego głos...
Był ze mną w dobrych i złych momentach. Czasami jakiś akord, czy ozdobnik saksofonowy
przypomina mi jeszcze dzisiaj konkretne sytuacje z tamtych dni.
Przede wszystkim jednak ceniłem go, za to, że potrafił szybować ponad tym całym skurwysyństwem polityczno-karierowiczowskim.
Tyle szykan, które dopiero teraz wychodzą powoli na światło dzienne,... chociaż, co ja mówię,
Teraz też nie potraktowali go jak należy.
A może to wszystko, to tylko nasza polska nieudolność zrobić czy zorganizować coś jak należy?
No więc zwolniłem się wczoraj z pracy i pogoniłem
na Powązki. Bałem się podjeżdżać bliżej cmentarza,
ze względu na niemożliwość zaparkowania.
Zaparkowałem więc w Klifie (taki market przy Okopowej),
i przeszedłem na piechotę w okrutnej mazi jeden przystanek
tramwajowy. Było nieprzyjemnie chłodno i wilgotno...
Gdy skręciłem w ul. Powązkowską, nie chciałem wierzyć
własnym oczom: Przed kościołem stała grupka najwyżej
200 osób, przed dwoma cmentarnymi bramami może
jeszcze drugie tyle. Najwyżej z 50-ciu policjantów stało
spokojnie przy krawężniku, aby ludzie nie wychodzili
ulicę. Ruch na tej dość ważnej dzisiaj "przelotowej" ulicy
odbywał się bez zakłóceń.
Gdzie te rzesze wielbicieli? Gdzie te tysiące, które - jak sobie
wyobrażałem - niosą wielkie biało-czerwone chorągwie, z odbitym
na nich słynnym czarnym konturem twarzy Cześka?
Gdzie hasła, gdzie transparenty? Jakiś starszy gość trzyma
kawałek normalnej tektury, na której napisane jest : Czemu cieniu
odjeżdżasz"...
Wszedłem na cmentarz. Dodało mi trochę otuchy: W alejkach,
między grobami, czekały setki ludzi, trzymających przeważnie
po jednej różyczce...Nie powiedziałbym, żeby to były tysiące...
O.k. nie mogłem zobaczyć tych, którzy stali po drugiej stronie
kościoła...jednak zakładając, że jest ich tyle samo, co z tej
strony, dodając do tego, ludzi, których widziałem na zewnątrz muru
oraz tych, którzy bali w kościele, mogło być wszystkich 2 tysiące...
Po alejkach przechodzili od czasu do czasu szybkim krokiem
umundurowani strażnicy miejscy i ważniacko nadając i odbierając
przez radiotelefony zapewne "superważne" meldunki operacyjne.
Z głośników zwieszonych na murach kościoła dobiegały odgłosy
odprawianej mszy, kazania i wreszcie śpiewu a’capella.
Było już po 14-tej, gdy zaświeciło słońce. Pomyślałem, że pewnie
właśnie teraz poszybował do nieba.
Po kilkunastu minutach, przy bocznym wyjściu z kościoła (wejście
główne wychodzi na ulicę Powązkowską) zrobiło się zamieszanie.
Uformował się kondukt. Bardzo wąski, bo taka jest alejka.
Tylko 3 osoby mogą iść obok siebie.
Dwóch mężczyzn, których jakbym skądś znał, prowadzi pod ręce
Małgosię, trzymającą przed sobą urnę z prochami męża. Skulona
w sobie i jeszcze drobniejsza, niż w rzeczywistości, z nasuniętą
głęboko na oczy wełnianą czapeczką, patrzy tak, może na 3 metry
przed siebie na ziemię. A oni jakby ją niosą, całkiem nieobecną.
Potem córki, potem wiele twarzy, których nie mogłem rozpoznać.
Rozpoznałem tylko: Rosiewicza, Budkę suflera, Stana Borys,
Zelnika...
W katakumbach (lub jak ktoś woli "pod arkadami" zasłużonych
przygotowane miejsce w "ścianie". Nagle "ważna" straż miejska
przepycha się przez tłum i prowadzi prezydenta W-wy Kaczyńskiego
i Ministra Kultury RP (nie pamiętam, jak go zwą).
Nagłośnienie, przemawia jeden z wielu księży, później śpiewają
Eleonora i Natalia (córki) "Chcę zobaczyć niebo". Nieźle głosowo
i na pewno z sercem.
Przemawia dość ładnie "Kaczor", potem (z kartki) Minister Kultury.
Niby wszystko ok. Nie ma żadnego "polskiego" akcentu.
Dobrze, że kupiłem bukiet biało-czerwonych róż i kazałem ozdobić
Biało-czerwoną wstążką.
Puszczają jeszcze jedną utwór z ostatniej płyty Niemena.
Nie znalazł się też żaden odważny aktor, czy artysta-kolega Cześka,
który by powiedział choć kilka prostych ciepłych słów.
Zaczyna prószyć drobny śnieżek. Pomyślałem: Już dotarł do nieba.
Teraz wszystko przykryje śnieg. (Chociaż tak naprawdę "ściana
zasłużonych" jest zadaszona, jak już wspomniałem "pod arkadami")
Powoli przeciskają się z powrotem prominenci.
Tłum zaczyna teraz napierać na "arkady". Przez wszystkie możliwe
arkady jak i już pod samym dachem z lewej i z prawej strony
naciska tłum.
Robi się bałagan.
I dokładnie w tym momencie, ta ważna i dumna straż miejska opuszcza
pole "bitwy". Właśnie wtedy, kiedy było do przewidzenia, że ludzie
zaczną się przepychać do grobu, te ważniaki jeden za drugim przecisnęli
się na "zewnątrz" tłumu, zostawiając cały ten "bałagan" sam sobie.
Nieco dalej, na jednej z alejek zgrupowali się znowu obciągając
Przekrzywione w tłoku mundury. Stoją i dyskutują... Jakież to nasze, typowe głuptasie!!!
Na kilka minut robi się nieprzyjemnie: Niektóre, co słabsze panie,
Chcą wydostać się z tłumu, rzucają swoje kwiatki w stronę grobu i
przeciskają się na zewnątrz.
Inne podają je drugim osobom, które są silniejsze i zapewne dotrą
do tego miejsca. Po kilku minutach magla, docieram i ja do "grobu". Sama krypta znajduje się w górnej części ściany, na trzecim poziomie. U dołu, pod ścianą, wieńce, kwiaty lampki i świece. Zatykam mój bukiet tak, aby było widać biało-czerwone wstążki.
Z podobnymi polskimi wstążkami przy orchidei przepycha się obok
mnie jakaś starsza blondyna wykrzykująca coś, że Niemen nagrał w studiu jej męża "Pod papugami" i że on, jej mąż niejaki N. i był przyjacielem Cześka.
Wydostaję się wreszcie z tłoku: Dopiero teraz widzę, że był
jeszcze jeden niewielki transparent z takim samym napisem:
"Czemu cieniu...". Widzę też mężczyznę w moim wieku
dzierżącego jakby duży plakat z tytułami piosenek Niemena.
U dołu napis: Artysta plastyk Zygmunt M. Rozmawiam z nim chwilę.
Mówi, że szykanowali go tak jak Niemena, już Liceum Plastycznego
w Kielcach go wyrzucili...
Narzeka też na Małgosię Niemenową: "Panie, ona nie chciała się najpierw
w ogóle zgodzić na publiczny pogrzeb. Panie, tak nie można, on był
przecież osobą publiczną! Aż dwa tygodnie to trwało, dopiero teraz
go grzebią."
Nie wiem co o tym myśleć. Może i ja chciałbym zrobić coś na przekór
wszystkim, gdybym czuł, że traktowano mnie nienależycie?...
A może miałbym na jego miejscu pretensje, że nawet po śmierci nie
nikt nie ma odwagi przerwać to milczenie związane z jego artystycznym
pseudonimem, przyjęcie którego w czasach najgłębszego "dzierżymordztwa" w Polsce był dowodem niezmiernej odwagi i patriotyzmu, a co najmniej politycznej przekory.
Ale cóż, to nie czasy na wielkie hołdy narodowym artystom. Gdy
Zemrze któryś z ICH "polskich" artystów, przyjdą na pewno wszystkie
polityczne i kariero-pazerne "włazidupki".
Kondukt przejdzie przez zapewne przez całą Warszawę, a telewizyjny
reportaż z pogrzebu, nie będzie się składał jak w wypadku NIEMENA
w połowie z obrazów studia telewizyjnego, które właśnie o godz. 13-tej
(początek mszy żałobne) puszcza jego nagranie.
Wszedłem jeszcze do kościoła, w którym teraz odbywała się już "normalna" msza.
Modląc się usłyszałem coś niezwykłego: To nie może być! Grzmienie w
środku zimy?
Rozejrzałem się po kościele, czy może ten dziwny odgłos nie był
Spowodowany przesunięciem się czegoś... Nie, to na zewnątrz.
A może jakaś ciężarówka zgubiła jakiś wielki ładunek?
Przed kościołem widzę, że ta starsza blondynka, podająca się za
panią N. rozdaje jakieś ulotki. Mówi, że to od Polonii amerykańskiej.
Podchodzę, biorę jedną z nich i czytam przedruk z polonijnej gazety
W Chicago, że spisek 10 najpotężniejszych na świecie syjonistów,
trzyma Polskę i nieświadomy naród w śmiertelnym uścisku...
A naród jak w tańcu z Wesela Wyspiańskiego.
W wiadomościach wieczornych pani "Chmurka" informuje o
Niespotykanym w Polsce zjawisku, burzy zimowej. Po południu przeszły
nad Polską takie właśnie burze.
Pomyślałem: Czesiek na pewno już tam dotarł. Poskarżył się Bogu, i
Dostał wiązkę piorunów. Usiadł sobie i zaczął nimi ciskać na ten nasz
zwariowany padół...
Napisał w dzień po pogrzebie (31.01.2004):Zygi