Znajomy zapytał mnie dziś o pewien fragment który znalazł w zbiorze reportaży Jacka Hugo-Badera "Audyt" (ten sam fragment znajduje się w reportażu "Charlie powraca", https://wyborcza.pl/7,161389,23390225,c ... wraca.html - 16 maja 2018 - interesujący nas kawałek przeklejam poniżej):
Wiecie może o kogo chodzi? Jak ma na nazwisko ów pan Piotruś?
Rozmawialiśmy o tym przez chwilę z Dominem, ale niewiele nam się tutaj zgadza z rzeczywistością Może ktoś jest w stanie zweryfikować ile tu jest fantazji, pomyłek i legend, a ile faktów?
Król Piwnej
Prawie taką samą czapkę ma pan Piotruś z ulicy Piwnej na Starym Mieście. Tylko on naciąga daszek na oczy. Niemal połowę życia spędził na tej ulicy, konkretnie dwadzieścia siedem lat z sześćdziesięciu. Konkretnie na schodku do kamienicy numer 7. Gra na gitarze i śpiewa, a Grzesiu jest jego zbieraczem. Pieniędzmi dzielą się po połowie, chociaż pan Piotruś ma dyplom ukończenia gdańskiej Akademii Muzycznej w klasie saksofonu, a Grzesiu zawodówkę budowlaną w klasie zbrojarz betoniarz.
– Jak wy na siebie mówicie? – pyta Charlie. – Bezdomni, menele, włóczędzy, kloszardzi?
– Włóczędzy to się wszędzie włóczą, a my tutaj przebywamy – oświadcza Piotruś. – Śpimy na klatce. One wszystkie zamknięte, ale potrafimy otworzyć łyżeczką.
Jest ich dwóch, Piotruś i pan Piotruś. Piotruś ma o piętnaście lat mniej od pana Piotrusia i zarabia na parkingach, pilnując samochodów.
– Ja dwadzieścia osiem lat byłem w handlu – mówi. – Swój interes miałem, ale poszedłem siedzieć, rodzina wyrzuciła mnie z domu i trafiłem na ulicę, a przecież tu, pod Świętą Anną, kiedy zaczął się nasz kapitalizm, miałem szesnaście i pół metra stołu z towarem. Ja byłem największy z tych, co tu stali.
Pan Piotruś też siedział w kryminale. Walnął milicjanta, ten upadł, uderzył głową w krawężnik i umarł po trzydziestu jeden dniach. Pan Piotruś dostał dwanaście lat.
– A saksofon pan ma? – pyta Charlie.
– Po co, jak nie mam zębów? A bez nich nie zagrasz. Czasami gram na organach u Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny na Rynku Nowego Miasta, bo jak organiście coś wypadnie, to mnie prosi, żebym go zastąpił. Daje stówę, a ksiądz drugą. Całą mszę umiem zagrać bez patrzenia w nuty, a na ulicy Czerwone Gitary, Trubadurów, z nowszych Budkę Suflera, do tego przeboje angielskie, francuskie, włoskie, a nawet po grecku. Znam czterysta piosenek.
– A rekordowy zarobek?
– Tysiąc siedemset euro. Akurat włoski utwór grałem. Gość szedł, zatrzymał się, wzruszył i daje tysiąc siedemset. Śpiewałem Ho preso la chitarra.
– O czym to jest?
– Żebym to ja wiedział. Chyba, że facet kupuje dziewczynie gitarę i jej śpiewa. Już tego dnia nie pracowałem. Poszedłem sobie na obiad do knajpy, kupiłem nową gitarę, jakieś ciuchy. I wypiłem, a jak forsa się skończyła, sprzedałem gitarę.
– A ja najwięcej od cudzoziemca dostałem pięć euro – wtrąca się Piotruś. – Siedział w kawiarni na ulicy, poprosiłem i dał. To jakieś dwie dyszki będą, ale co za to można kupić?
– Obiad zjesz – mówi Charlie.
– Odkąd wprowadzili parkomaty, przy samochodach można zarobić dopiero wieczorem i w wolne dni, kiedy nie trzeba płacić miastu za postój. Góra sto dwadzieścia złotych za cały dzień, ale ze trzydzieści kilometrów muszę przy tym przelatać, bo biegnę do takiego przez cały parking, a on złotówkę daje albo dwa złote! Dziad jeden! Albo mówi, że da, jak wróci. To co? Drugi raz będę do niego leciał?! A co to ja, helikopter w dupie mam, żeby tak latać? Jeden tu, drugi tam, a parking ze dwieście metrów długości. A jeszcze mi mówią, że ja za darmo pieniądze biorę. To polataj se cały dzień za sto dwadzieścia złotych, a jak jest zimno, to przecież flaszkę trzeba wypić, trzeba coś na gorąco… Na pusto nie będę biegał.
– Ja zarobiłem na parkingu trzydzieści siedem złotych – skarży się Charlie. – Ale tylko pięć godzin wytrzymałem. Na moje oko co piąty kierowca coś daje.
– Ale do każdego musisz pobiec, żeby cię jaki wieśniak z Ciechanowa, Ostrołęki albo z Łomży nie wyprzedził. Mnie się rzygać chce, jak słyszę słowo „Łomża”, bo to przyjeżdża taki i mówi, że parking jest jego, a ja z dziada pradziada warszawiak jestem i przybłęda jeden nie będzie mi mówił, czy ja mogę zarabiać na moim parkingu! No to są mordobicia. Na trzeźwo się tu nie da żyć.
– Mnie którejś zimy obliczyli, że sześćdziesiąt dwie setki wypiłem od godziny szóstej rano do dwudziestej trzeciej – rozmarzył się pan Piotruś niespodziewanie i nie na temat.
– To jest dwanaście butelek! – przelicza z uznaniem Piotruś. – Sześć litrów. Ja to góra pięć butelek przez dziesięć godzin. Dwa i pół litra, ale to na weselu było. Jadłem, tańczyłem…
– Ale jesteś wielki jak kopiec Kościuszki – ocenia Charlie. – A pan Piotruś chudziak okropny.
Karierę muzyczną zaczynał około siedemdziesiątego roku XX wieku w rodzinnym Gdańsku. Musiał przejść weryfikację w wydziale kultury urzędu miasta, który dawał zezwolenia na występy w lokalach gastronomicznych i na estradzie.
Po wyjściu z egzaminu na korytarzu spotkał Czesława Niemena.
– On chciał do estrady, ja do gastronomii. Po kilku minutach z pokoju wyszedł urzędnik i oznajmił, że jesteśmy kompletne beztalencia, więc oblali nas obu. Strasznie był Czesiu wkurwiony, powiedział, że ma dwie piosenki, a ja, że chętnie mu podegram, pojechaliśmy więc do Łodzi i nagraliśmy Stoję w oknie i Pod papugami. On grał na klawiszach i śpiewał, a ja podkładałem gitarkę. Potem wziąłem naszego singelka, jeszcze raz poszedłem na weryfikację i dałem w prezencie od beztalenci. Czesiu chciał mnie do zespołu, ale ja wolałem w knajpach, bo tam pieniądz wpada każdego dnia.
Wiecie może o kogo chodzi? Jak ma na nazwisko ów pan Piotruś?
Rozmawialiśmy o tym przez chwilę z Dominem, ale niewiele nam się tutaj zgadza z rzeczywistością Może ktoś jest w stanie zweryfikować ile tu jest fantazji, pomyłek i legend, a ile faktów?