Hey, Gas, rozchmurz się i wyluzuj. Myślę, że przesadzasz z "bzdurami i pochwałą nieuctwa". Oczywiście zgadzam się, że warsztat muzyka to nieustanne ćwiczenia, granie wprawek, spisywanie i odgrywanie cudzych solówek, analiza wzorcowych kompozycji, ale domyślam się, że Niemen użył zbyt daleko idącego skrótu myślowego.
Mój najzupełniej osobisty pogląd, niemający żadnego oparcia w literaturze przedmiotu, stanowi że jazz był (i jest) sztuką muzykowania stosunkowo nieskomplikowaną co do formy. Są tu proste tematy, schematycznie z reguły wyznaczane solistom pola do improwizacji, dominujące znaczenie ma chwilowa wyobraźnia i emocje oraz instrumentalna ekwilibrystyka wykonawców. Wiem, Gasket że zaraz wyliczysz mi:
- suity jazzowe Duke'a Ellingtona,
- "progressive jazz" Woody Hermana i Stana Kentona
- klasycyzujący Modern Jazz Quartet,
- "Trzeci nurt" Guntera Schullera
- twórczość Gila Evansa (w tym okres wspólpracy z M. Davisem),
- i wiele innych jazzowych działań wykraczających poza opisany schemat.
Lecz generalny obraz pozostanie, taki jak wyżej - jazz to nie filharmonia. Podobnie ma się sprawa z rockiem. Obie te muzyczne gałązki, wyrastające z pnia muzyki, mają charakter wybitnie użytkowy (służyć miały - i służą - głównie rozrywce) w odróżnieniu od misji przypisywanej tzw. "muzyce poważnej". Stąd porównywanie bezsprzecznej maestrii kompozytorskiej twórców symfonii, sonat, oper z nieskomplikowanymi architektonicznie utworami rocka - w tym progresywnego - mija się z celem.
Standardy ... cóż były "solą" jazzu z kilku podstawowych powodów. Jak wspomniałem liczyły się tu proste tematy, a w początkach jazzowego zjawiska muzykowanie służyło rozrywce. Brało się więc chwytliwe lub popularne melodie (dziś rzeklibyśmy przeboje) i "przetwarzało" na język i formy właściwe jazzowi. Poza tym znajomość standardów ułatwiała muzykom kooptowanie się w zespoły. Jazz nie znosi stagnacji. W jego rzeczywistości istniała (i jest nadal) znaczna "fluktuacja" w obsadzie instrumentalnej. Łatwo więc przychodziło znalezienie naturalnego, muzycznego porozumienia, z nowymi muzykami, mającymi opanowane najpopularniejsze standardy - w tym również tworzenie składów "ad hoc" - na jedną sesję nagraniową lub trasę koncertową. Dzięki temu (przykład najzupełniej teoretyczny) perkusista z USA mógł śmiało udać się na stary kontynent, aby zmontować tam kwartet z czeskim basistą, polskim saksofonistą i szwedzkim pianistą.
Rockmeni też grali standardy. Inne i inaczej. Lecz w porównaniu do światka jazzmenów owe fluktuacje były tu trochę rzadsze, a niektóre zmiany personalne w najpopularniejszych zespołach rockowych powodowały czasem emocje porównywalne z transferami piłkarskich gwiazd. Aby daleko kamyczka nie rzucać wyszukajmy sobie na naszym forum przykłady z polskiego podwórka (Niemen vs SBB).
Czesław Niemen dokonał pewnego skrótu myślowego, bo przecież początkowy okres jego kariery to były standardy - albo wykonywane wprost, albo też modyfikowane jako własne piosenki. I nie o co tu kruszyć kopii. WSZYSCY muzycy czerpią z pewnych źródeł: i ci "poważni", i ci "rozrywkowi". Każdy ma swojego guru, idola, wzorzec. Na tym polega twórczość. Nie tylko muzyczna: literatura, sztuki plastyczne, teatr ...
Sądzę, że Niemenowi zależało na oczyszczeniu autoryzowanej przez siebie muzyki z oczywistych zapożyczeń. Nie jest to nigdy możliwe. Są muzycy starający się nie słuchać nagrań konkurencji, ale to w zasadzie utopia. Nie wierzę w realność takich postaw. Być może (rzucam ten temat, bez głębszego przemyślenia) Niemen odseparował się od współpracy z „żywymi” muzykami, wybierając robotestrę, czułą jedynie na czesławowe programowanie, chcąc uniknąć angażowania gitarzysty brzmiącego jak pan X albo basisty kopiującego pana Y.
Napisałeś:
Cytuj:
chyba jednak rodzice mieli racje gdy ostrzegali nas i mowili ze ta muzyka zepsuje nam sluch gust i resztki muzykalnosci
- muzyka nie jest juz dla nas swietem
dzieki takim panom rockowcom - boimy sie ze wiedza i poznanie sa przeszkoda w odbiorze dziela
Ponure Twoje oceny, Drogi Gaskecie, zaś proroctwa czarne. Rock i np. hip – hop nie zepsują słuchu i muzykalności. Pod jednym warunkiem: że odbiorca nie zamknie się na inne dźwięki. Przecież progrock, który tak lubimy, jest dla wrażliwego słuchacza paszportem otwierającym granice krain z napisem jazz, muzyka klasyczna … (dopisz inne rodzaje).
Muzyka jest jednak dla nas świętem. Inaczej nie pisalibyśmy o niej na tym forum z takim entuzjazmem. I nie mam na myśli całej ludzkiej populacji. Lecz tych fanatyków, którzy nie wyobrażają sobie dnia bez świadomie włączonej płyty albo koncertu wybranego z radiowej oferty programowej. Zauważ, że to forum łączy może niewielu, bo 176 miłośników muzyki (warto powitać zarejestrowanego dziś PxSxZ), ale są to odbiorcy szukający w sztuce dźwięku wartości, a nie tylko rozrywki.
słodko
wireq