Cofnijmy się o prawie 40 lat - do roku 1969.
To był wspaniały okres współistnienia rocka z jazzem.
Nie ominął także naszych zespołów beatowych, że przypomnę Breakout, Dżambli, Anava no i Niemena - czyli wówczas Niemen Enigmatic.
Oto, co mówił na ten temat czołowy polski jazzman - Zbigniew Namysłowski.
Cytuj:
ZN.: — Pokrewieństwo jazzu z bigbeatem — mówi Namysłowski na wstępie — istniało od początku, gdyż punktem oparcia rocka był blues. Z drugiej strony, kto wie, czy jazzowe sekcje rytmiczne nie mogłyby wiele skorzystać od muzyków grających w beatowych sekcjach rytmicznych.
A.J.R.: — A kiedy Pan zaczął interesować się beatem?
ZN.: — Gdy pojawiły się w nim elementy wokalne, wywodzące się z bluesa. Mam na myśli przede wszystkim Ray Charlesa. Moimi faworytami, jeśli chodzi o wokalistykę, są zawsze bluesmeni. I dlatego na przykład bardziej mnie pasjonuje Dinah Washington niż Ella Fitzgerald. Obecnie, gdy big beat wzbogacił się w zakresie rytmu i wprowadził improwizacje jazzowe — wielu jazzmenów uprawia już ten rodzaj gry. A stare nazwy tracą dawne znaczenie. Można grać wszystko. Utwory, które gra się z jazzową sekcją rytmiczną można także grać z sekcją beatową. Zresztą obecnie w dobie free-jazzu nie trzeba już trzymać się tradycyjnej harmonii jazzowej.
Nic nie trwa wiecznie, zmienia się myślenie i zmianom podlegają zwłaszcza mody, ale i ogólnoświatowe trendy muzyczne.
Widzimy to na przykładzie naszych zespołów rockowych.
Coraz mniej jest takiego myślenia, jakie zaprezentował w tym wywiadzie nasz mistrz saksofonu. Osobiście bardzo żałuję, bo to dodawało naszej scenie rockowej blasku i podnosiło jej wartość muzyczną.
Gdzie dziś możemy usłuszeć twórczy wpływ jazzmanów, a przy tym dominujący, lub chociaż stanowiący ważny stylistyczny czynnik, jakim była wówczas improwizacja jazzowa, we współczesnym polskim zespole rockowym?
Może Voo Voo byłoby takim przykładem, ale to wyjątek.
A gdzie są ci wszyscy Namysłowscy, Szukalscy, Nahorni, Stańkowie, Seiferci, Bartkowscy, Stefańscy, Nadolscy, Przybielscy...
Czyżby to się skńczyło, bezpowrotnie odeszło do epoki minionej, nie ma już możliwości powrotu do takiej koegzystencji tych dwóch światów muzycznych?
Coraz rzadsze są takie współistnienia jazzmanów i rockmanów.
Przykład ostatniej płyty Jarka Śmietany, grającego i... śpiewającego hity Hendrixa, przy wtórze organów Hammonda Wojtka Karolaka i wspomaganego przez młodych jazzmanów, wskazuje raczej na totalny odwrót od tych tendencji sprzed lat.
Czyżby teraz jazzmani sami postanowili robić rocka na jazzowo, ale już we własnym gronie?
Byłaby to ciekawa propozycja i ciekawy nurt.
(*)