Ewa pisze:
A ja się zgadzam z Bitelsem, że Czerwone Gitary były w swoim czasie lepsze od Niebiesko-Czarnych. Przede wszystkim był to zespół bardziej spójny stylistycznie, no i była jakaś siła w tych prostych, ale jakże melodyjnych piosenkach.
Porównywania N-C z C-G i doszukiwanie się przewagi tych drugich nad pierwszymi?
Nie bardzo wiem o co chodzi, bo nie można porównywać zespołów w ich różnym etapie rozwoju. Faktycznie stylistyka N-C w okresie początkowym z kilkoma wokalistami i instrumentalistami traktowanymi jako zespół akompaniujący była nijaka, taka od sasa do lasa, z ich późniejszą diametralnie zmienioną postawą i znaczeniem, jako grupy poszukującej i otwartej na nowinki płynące ze świata, czego w C-G ja nie potrafię niestety dostrzec.
To jak porównywanie kogoś ciekawego świata, kosztującego różnych owoców, próbującego nowych smaków (nie zawsze przecież znanych i ostatecznie akceptowanych - mówię o potrawach), z kimś, kto znalazł swój wzór i pozostał do końca na tym samym etapie.
I C-G znalazły prosty patent - postawili na piosenki o świetnej, łatwo wpadającej melodii i przy tym trwali do końca.
Trafiły się przy tym perełki, ale wszystko to nie przekraczało raz przyjętej konwencji. Tam nie było juz poszukiwań brzmieniowych i stylistycznych w przeciwieństwie do N-C.
To dwa różne światy. Dwa odmienne sposoby muzycznego myślenia.
Mnie odpowiadał bardziej ten, za którym stali Korda, Podgajny, Popławski.
Ewa pisze:
Nie wiem, Bogdanie, na czym opierasz swoje przekonanie, bo listy, na które powołuje się w swojej książce Gaszyński, dobitnie świadczą o tym, że Niemen (a właściwie Czesław Wydrzycki) uczestniczył w naradach dotyczących powstania Czerwonych Gitar. Co więcej, Niemen chciał wstąpić do Czerwonych Gitar, a Kossela odwodził go od tego pomysłu, namawiając, by stworzył własny zespół.
Po pierwsze listy Gaszyńskiego nie są dla mnie żadnym argumentem, a do tego są mało wiarygodne, bo zbyt często mijały się z prawdą. Ale gdybym nawet im zawierzył, to tylko przez fakt, że znam te relacje z zupełnie innych żródeł.
Ale to na marginesie.
Bardziej ważki argument wypływa właśnie z tego drobnego niuansu - w naradach z grupą X uczestniczył nie Niemen, ale Czesław Wydrzycki.
Na tym etapie jemu w zupełności wystarczało grać z Klenczonem i Kosselą, bo to byli fajni kumple, ale z czasem ten element stracił ważność i legitymację do odskoczenia na inny poziom, którego oni zapewnić Niemenowi już nie mogli, bo to było poza ich zasięgiem.
I to była zapewne kolejna (poza tymi jakie wskazałem na początku dyskusji) przeszkoda, aby już jako świadomy, poszukujący artysta, nie kryjący swych wysokich aspiracji, zdecydować się na pozostanie w trójmiejskim grajdołku.
To był prawdziwy gorset, z którego mógł się uwolnić jedynie poprzez odcięcie od pępowiny.
Ha! Narażam się Gdańszczanom, Gdynianom i Sopocianom. Ale czegóż nie robi się dla podgrzania atmosfery dyskusji?
(*)