Niemen Aerolit

Archiwum forum fanów Czesława Niemena

W poszukiwaniu źródła

Artykuły prasowe o Niemenie. Zakładanie nowych wątków w tym forum jest zablokowane. Komentowanie istniejących - mile widziane.

[1972, Magazyn Jazz] Co nam pozostało? 2004-03-04 - 2009-07-08 Darek Sieradzki 5 11232
Darek Sieradzki
2004-03-04 11:20:36
Co nam pozostało?
Olgierd Pazero o JJ'72 w Magazynie "Jazz", listopad 1972


Co nam pozostało po tych czterech dość ciężkich dniach? Tegoroczne „JJ—72" było bardzo dobrze obsadzone. Był Cannonball, Mingus, Jimmy Smith i Stańko. To, że byli i grali nie jest rzeczą zasadniczą. Ważne jest co i jak grali. Koncerty odbywały się pod znakiem anty-jazzu. W taki też sposób nasza czcigodną publiczność mogła je odebrać, mógł to też zauważyć co trzeźwiejszy krytyk, no a muzycy chyba mieli takie a nie inne założenia?...

Przypomnijmy sobie więc niektóre przeżycia festiwalowe:

Michał Urbaniak dobrze gra na skrzypcach, a jego eksperymenty elektroniczne nie ustępują w niczym temu, co się słyszy dobrego na Warszawskiej Jesieni. Kwintet Adderleya był wyraźnie zmęczony (przyleciał zaledwie trzy godziny przed występem), ale mimo tego dowiódł, że jest na samym Szczycie wśród plejady muzyków USA i trudno go będzie stamtąd zrzucić. Jimmy Smith jest na pewno wartościowym muzykiem, lecz u nas zbytnio przereklamowanym; mimo, że nie tylko rytmicznie skopał organy Sadowskiego to naprawdę nie zawiódł obsadą swoich „friends" — a najbardziej cennym w jego spektaklu był Kenny Burrell.

I tak minęła pierwsza noc festiwalu. Zespoły występujące: następnego dnia były dobre, ale zatrzymując się na chwilę tylko przy Mingusie trzeba przyznać, że nie pokazał on tej precyzji jaką prezentuje na płytach.

W sobotę (a najlepiej, żeby jej wcale nie było na tym naszym kochanym festiwalu) nadciągnęły czarne chmury nad estradę. Że Komeda był jazzmanem — dobrze wiemy. Natomiast nie bardzo wiadomo, dlaczego Grupa Niemna występowała na festiwalu jazzowym. To że grała muzykę Komedy nie świadczy o tym, że powinna grać z muzykami tego pokroju co Stańko, Namysłowski czy Studio Jazzowe Polskiego Radia.

W niedzielę odetchnęliśmy przy taktach muzyki klasycznej (albo — jak kto woli — pseudoklasycznej) i mógł się podobać Ossian. Wieczorem cały show należał do Stańki. Grał coś takiego, co z łatwością można by „złapać w garść" i powiedzieć: nareszcie mamy się czym pochwalić! Dziś Stańko jest prekursorem rzeczy przedziwnych, wdzięcznych i wprost nie jazzowych, jeśli to, co nazwiemy u niego formami jazzowymi, za rok, a może nawet wcześniej będzie znakomitym przykładem rock-jazzu. Aż szkoda, że na tym koncercie dostrzegło się sporo pustych miejsc na widowni. Tak więc odniosłem wrażenie, że tegoroczny festiwal przebiegał pod znakiem rocka; istniejąca dotychczas dychotomia pomiędzy rockiem i jazzem zdawała się nie istnieć na warszawskim spotkaniu. Cannonball Adderley powiedział za kulisami, że: „dzisiaj już właściwie nie mamy więcej Nowych Orleanów". I dla potwierdzenia tego byliśmy przecież świadkami, że jego zespół jest jazzującą grupą rockową, nie zaś niewolnikiem jakiegoś stylu. To, że grali przed polską publicznością nie miało dla tych muzyków większego znaczenia. „Był czas, że Amerykanie byli bardziej przyzwyczajeni do jazzu niż inni ludzie, a to dlatego że mieli tego jazzu więcej. Dziś natomiast niektórzy widzowie w Europie są lepiej poinformowani i więcej wiedzą o co chodzi, aniżeli Amerykanie". To z kolei powiedział Nat Adderley.

I co nam właściwie dziś pozostało? Na pewno mamy dziś więcej rock-and-roll-fanów aniżeli melomanów jazzowych. Dlaczego? Po prostu „wszystko jest dobre i wszystko idzie". Publiczność dziś nie zanadto przepada za jazzem, nie dlatego, że słabi są wykonawcy (a i tacy bywają), czy kompozytorzy. Ona nie lubi treści i wartości, jakie ta muzyka obecnie stara się dać. Nic więc dziwnego, że muzycy „ongiś jazzowi" grają to, co publiczności się podoba, a nie to, co chcieliby grać.

Gdy tak myślę o tym, co się działo na scenie Sali Kongresowej, przypomina mi się pewna historyjka ze średniowiecza o pewnym muzykancie, który grywał na gitarze. Ponieważ swoim instrumentem rozleniwiał mieszkańców postanowiono go zamknąć. O tym, że słyszeliśmy kilku rozleniwiających nas muzyków każdy obiektywny krytyk czy przeciętny posiadacz biletów na tegoroczne „święto jazzu" na pewno zauważył. Z tą różnicą tylko, że nikogo u nas — chłonnych na przeżycia muzyczne — za rozleniwianie jeszcze nie zamknięto.

OLGIERD PAZERO
Markovitz
2005-02-21 21:43:45
Z relacji recenzenta Olgierda Pazero jak i z niezbyt ścisłego zapisu pod hasłem sierpień-wrzesień '72 w kalendarium książki Romana "Kiedy się dziwić przestanę..."mogłoby wynikać, że :N: utwory Komedy grał m.in.ze Stańką -jak chce przywołany recenzent ,czy jak podaje Autor Monografii: z Namysłowskim, Milianem i Szukalskim.
Tymczasem emitowana przed laty przez Polskie Radio relacja z koncertu JJ'72 pozwala skonstatować, że Niemen grał "Kattornę" i "One Hundred Years" tylko z Grupą :n: ( jej trzon stanowili muzycy późniejszego tria SBB).
Ziarnem prawdy zawartym w obu tych informacjach jest pamięć o wcześniejszym występie na koncercie bezpośrednio po JJ'70, gdzie zaśpiewał z towarzyszeniem ówczesnej czołówki jazzowej:"Don't cry Baby" (K.Prońko doganiała kunsztem A.Franklin) oraz "Człowiek jam niewdzięczny"(oprócz Stańki i plejady muzyków Studia Jazzowego PRadia usłyszeć tam można Zb. Seiferta).
Ryzykując utratę popularności :N: świadomie wchodził na grząski, bo przecież awangardowy grunt , próbując - jak mówił w wywiadzie udzielonym telewizji niemieckiej w 1972r. - tworzyć całkowicie własną muzykę.
W tym miejscu odsyłam na podforum Muzyko moja ,gdzie forumowicze : Andrzej i Adam cytują fragment tego krótkiego acz bardzo ciekawego wywiadu. :!:
wireq
2006-02-16 14:09:57
Krytycy muzyczni czasów PRL to dość hermetyczny światek. Na początku lat 70. w nielicznych tytułach prasowych („Jazz”, „Jazz Forum”, „Non stop”, „Sztandar Młodych”) brylowało ledwie kilku dżentelmenów, specjalizujących się w opisywaniu zjawisk spod znaku jazzu i rocka. Ideałem w tej branży byłby krytyk - muzykolog, o niekonserwatywnych upodobaniach, otwarty na to, co dzieje się w muzyce światowej oraz niepoddający się wchodzeniu w taktyczne układy. Niestety, ideały mają z reguły pewną niespełnioną cechę: wspaniale jawią się jedynie jako teoretyczne wzorce ... Częstokroć w rolę krytyków muzycznych wcielają się niespełnieni instrumentaliści, częstokroć też dziennikarze, którzy z równą dyspozyzyjnością napiszą dziś interwencyjny artykuł o jakości mleka albo nieodśnieżonej jezdni, a nazajutrz zrelacjonują koncert lub teatralny spektakl. Trudno odnieść mi się do „skategoryzowania” przywołanego w tym wątku „recenzenta Pazero”, bo jako wierny ongiś czytelnik „Jazzu” nie bardzo przypominam sobie inne teksty rzeczonego krytyka.

Problem polega na tym, że gdy uważnie wczytać się w relację pana Pazero z „Jazz Jamboree 72”, to dojść można do wniosku, że popełnił on typowy poemat „O siedmiu zbójach”. Pominę na chwilę wątek niemenowski. Czego zainteresowany muzyką jazzową zaprezentowaną w czasie „JJ 72” czytelnik dowiedział się z tej relacji? Otóż otrzymał niepełną listę uczestników imprezy oraz kłębowisko lakonicznych frazesów o dobrze grającym na skrzypcach Michale Urbaniaku, trudnym do zrzucenia ze szczytu kwintecie Adderleya, nieprecyzyjnym Mingusie, Stańce, jako prekursorze rzeczy przedziwnych, wdzięcznych i wprost nie jazzowych. Aha, okazało się jeszcze, że Jimmy Smith jest przereklamowany i mógł podobać się Ossian. Szczerze powiem, że taką „relację” sporządzić można w 15 minut na podstawie oględzin festiwalowego folderu informacyjnego, oszczędzając sobie „służbowej” konieczności wysłuchiwania muzyki. Odnoszę wrażenie, że w rozumowaniu pana Pazero jazz miał być rodzajem dźwiękowego skansenu, odizolowanego od współcześnie pojawiających się trendów artystycznych, nowych idei i brzmień możliwych do osiągnięcia dzięki rozwojowi określonych technologii. Marzyłby się recenzentowi taki po trosze „cepeliowski” Nowy Orlean, do którego zresztą nostalgicznie wzdycha w przytoczonym tekście.

Przełom lat 60. i 70. to fascynujący okres w jazzie. Fundamentem jest rzecz jasna „klasyczny” nurt muzykowania – tzw. „mainstream”. Nieźle ma się free jazz, mimo braku Johna Coltrane’a, którego śmierć pozostawiła tę formę twórczości w ślepym zaułku. Traci wpływy popularny ongiś jazz tradycyjny (w tym swing), bo zmuszony był oddać rolę muzyki użytkowo – rozrywkowej rockowi i nowoczesnemu popowi. I zakorzenia się nowe zjawisko, zapoczątkowane w końcu lat 60. płytami „In A Silent Way” i „Bitches Brew” Milesa Davisa – muzyka zaszufladkowana wkrótce jako jazz rock.

„Recenzent Pazero” napisał:

W sobotę (a najlepiej, żeby jej wcale nie było na tym naszym kochanym festiwalu) nadciągnęły czarne chmury nad estradę. Że Komeda był jazzmanem — dobrze wiemy. Natomiast nie bardzo wiadomo, dlaczego Grupa Niemna występowała na festiwalu jazzowym. To że grała muzykę Komedy nie świadczy o tym, że powinna grać z muzykami tego pokroju co Stańko, Namysłowski czy Studio Jazzowe Polskiego Radia.


Czesław Niemen miał w sobie dość pokory i dystansu wobec tego, co tworzył, aby nie definiować muzyki wykonywanej ze swoją grupą, jako jazzu. Nigdy też nie określał siebie mianem muzyka jazzowego. Niemniej, nie posiłkując się środkami z arsenału pompatycznej propagandy, znalazł koncepcję oryginalnego wpisania się w muzykę lat 70. i wcale nie były to modne w tym czasie echa „postdavisowskie”. Zrozumiałe jest więc, że organizatorzy „Jazz Jamboree 72”, świadomi (w odróżnieniu od pana Pazero) tego, co wówczas nowe i ważne w muzyce improwizowanej, zaprosili Grupę Niemen do udziału w festiwalu. Przesadą są zaobserwowane przez recenzenta czarne chmury, krążące nad estradą, po zainstalowaniu się na jej deskach Grupy Niemen. Zbigniew Namysłowski, Czesław Bartkowski, Helmut Nadolski, czy Andrzej Przybielski – uznani już wtedy jazzmeni - nie mieli żadnych obiekcji, aby na stałe współpracować z Niemenem i nie uważali tego faktu za deprecjację ich „jazzowości”. A gloryfikowane przez pana Pazero Studio Jazzowe PR było ... hmm .. takim sobie big bandem, jakich wiele funkcjonowało wtedy w różnych krajach, dając uczestniczącym w tej formacji muzykom bardziej „kawałek chleba”, niźli okazję do tworzenia kulturowego zjawiska, o wartościach powalających słuchaczy na kolana. I jeszcze jedno: zaszczytu grania na wspomnianym „JJ 72” dostąpiły też ansamble, których dźwiękowe produkcje wypadałoby określić, jako zachowawczo – paskudne. Jakoś o tym dyżurny Pazero nie ośmielił się wspomnieć w relacji ...

„Recenzent Pazero” napisał w zamian:

Gdy tak myślę o tym, co się działo na scenie Sali Kongresowej, przypomina mi się pewna historyjka ze średniowiecza o pewnym muzykancie, który grywał na gitarze. Ponieważ swoim instrumentem rozleniwiał mieszkańców postanowiono go zamknąć.


A mi przypomina się dykteryjka o niektórych sejmowych politykach, których ortodoksyjność powoduje, że (w zależności od reprezentowanych opcji) na prawo lub lewo od nich jest jedynie betonowa ściana. Dziwić należy się redakcji „Jazzu”, że oddelegowała do relacjonowania festiwalu tak dogmatycznego jegomościa, a następnie skierowała do druku jego rozpaczliwy skowyt za tym, co stare, niezmienne i sprawdzalne.
szach' raj
2006-03-27 17:19:22
Chętnie bym się na temat występu Niemena na Jazz Jamboree'72 wypowiedział. Kto więc w związku z tym udostępni mi te nagrania , abym mógł mieć własne zdanie w tej kwestii ?
Markovitz
2008-11-23 19:39:56
Wygląda na to, że Pani :n:. wszystkim chętnym umożliwi poznanie muzyki z koncertu JJ '72 8)

Od kiedy pamiętam to "Kattorna" podobała mi się fragmentami, ale wariacja na temat "One hundred years" w wykonaniu Grupy Niemen to coś niezwykłego...

Wprawdzie lubię piękne balladowe wykonanie Stanisława Soyki, ale Niemen i koledzy dodali od siebie szczyptę metafizyki, której na próżno szukać w wielu poprawnych wykonaniach tego utworu 8)
ratajczak bogdan
2009-07-08 17:28:11
szach' raj Chętnie bym się na temat występu Niemena na Jazz Jamboree'72 wypowiedział. Kto więc w związku z tym udostępni mi te nagrania, abym mógł mieć własne zdanie w tej kwestii ?

Płyta ukazała się już dawno, czy coś jeszcze stoi na przeszkodzie, abyś wypowiedział się na jej temat?
Dawno nie pisałeś - może teraz jest dobra okazja?

Bo jest dziwna sytuacja.
Na płytę (ponoć) oczekiwały tłumy wygłodniałych nowości fanów, a teraz potrzebuje reklamy, aby ktoś ją raczył kupić.
"Gazeta Wyborcza" z dnia 4/5 lipca 2009 roku, jako obecnie jedyna (?), o czym z satysfakcją informuję, zamieściła tę oto reklamę:

Obrazu nie udało się pobrać z zewnętrznego adresu.


(*)
Przejdź na: główną stronę z listą forów | listę wpisów z W poszukiwaniu źródła | górę strony