Boskie błądzenie po organach czyli XII Musicorama
Wacław Panek, Magazyn "Jazz", 02/1973
Niemal całą Polskę zjeździła trupa XII Musicoramy, by wreszcie trafić do warszawskiej Sali Kongresowej, gdzie i 5 grudnia przedstawiła swój program.
Po wielce obiecujących zapowiedziach konferansjera — A. Kossowicza — na estradę weszła hucznie reklamowana od niedawna poznańska grupa Stress. Prymitywne quasi improwizacje gitary solowej, kilka glissand dla osłody i podkreślenia „awangardowości" oraz niewyrobiony głosik wokalisty — oto wrażenie jakie wyniosłem z ich występu. Szkoda tylko, że firmuje tych chłopców Jerzy Milian, muzyk na tyle znany i dobry, że nie potrzebujący się mieszać do tego typu przedsięwzięć para-artystycznych. Natomiast konferansjerowi pragnę przypomnieć, że zamiast epatować ,,vocalem" można po polsku zapowiedzieć, kto będzie śpiewał (lub będzie usiłował śpiewać).
Norweska grupa Juniphet Green, najciekawsza ponoć spośród zespołów beatowych tego kraju — przypomniała na estradzie Sali Kongresowej tradycje średniowiecznych wesołków, kuglarzy, skomorochów, czyli wędrujących muzyków — tancerzy, którzy za wszelką cenę chcieli rozweselić jarmarczną gawiedź. Junipher Green zabawiali się dźwiękiem (udany dialog fletu z gitarą), udawali bądź też rzeczywiście próbowali popaść w ekstazę — w sumie stworzyli obraz sympatycznych beatujących kuglarzy.
Wystąpił również czeski zespół Blue Effect, którego solistką była H. Frąckowiak. Blue Effect błądził po peryferiach muzyki nie bardzo wiedząc, z jakiego źródła czerpać swoje muzyczne pomysły. Był to zlepek zapożyczeń — zarówno z różnych konwencji beatująeych jak i z tematów muzyki symfonicznej; mały galimatias niepoczątkujących przecież muzyków.
W stan niemalże euforyczny wprawiła mnie grupa baletowa 3 partaczących dziewuszek, które przy podkładzie muzyki J. Browna występowały w antrakcie XII Musicoramy. To już było nie tylko chałupnictwo baletowe (w sensie wykonawczym) lecz także przykład absolutnego braku pomysłów choreograficznych. Jedna wielka szmira.
Ostatnia część Musicoramy: gasną światła. Punkt kulminacyjny imprezy: sam Mistrz Czesław Niemen. Boskie błądzenie po organach rozpoczęło występ. Po czym Mistrz sięgnął do skal orientalnych — ale na organach niezbyt dobrze to wypadło, jako że strojone są one systemem znormalizowanej europejskiej oktawy — jak na złość — podzielonej na 12 półtonów. Czując to, Mistrz przerzucił się na swojską kwintę w charakterze burdonu, na podłożu której, gdzieś tam nieśmiało bąknęła gitara. Później był seans o grobie. Mistrz poruszył sprawy bytu, życia i śmierci. Ponieważ jednak życie jest mi miłe — w tym miejscu opuściłem salę.
WP
Autor tego artykułu, mimo, że ujawnia solidną wiedzę muzyczną (przynajmniej tak to wygląda z pozycji amatora), pozostawia po sobie bardzo niemiłe wrażenie. Wszystko przez swoją nonszalancję. Lekceważenie wszystkich i wszystkiego znajduje swój finał w ostatnim zdaniu. A skutek jest taki, że mimo dużego prawdopodobieństwa tego, że jego poszczególne krytyczne twierdzenia są prawdziwe, ja mu po prostu nie wierzę. Czyli równie dobrze występy wszystkich artystów mogły być nieudane jak i odwrotnie.
Najważniejszym błędem W.Panka było to, że nie opuścił tej sali przed rozpoczęciem imprezy.
ABSOLUTNIE ZGADZAM SIĘ Z PRZEDMÓWCĄ. Czesław Niemen o takich "fachowcach" mówił " krytykanci". Oni po prostu nie nadążali... i niestety do dziś większość z nich nie nadąża!
Problem w ty, że ów WP to Wacław Panek, autor sporej ilości książek o muzyce, jeden z wybitniejszych dziennikarzy muzycznych, pisujących o muzyce rozrywkowej acz często piszący jak stary pierdziel. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to kiedy i w jakich czasach pisano ów tekst i zastanowić się jak sami dziś podchodzimy do współczesnej awangardy i rzeczy nowych w muzyce młodzieżowej. A Pankowi zdarzało się też chwalić Niemena, o czym już niedługo będzie okazja się przekonać
Moi Drodzy! Problem w czym innym: Panek jest autorem JEDYNEJ (oprócz kabaretowego wywiadu-rzeki Marka Sewena z 1973 roku) książeczki poświęconej Niemenowi, kończącej się na okresie "Russiche Lieder". Jednak zarówno on, jak i późniejszy stały interlokutor Niemena w niegdysiejszym "Interradiu" Dariusz Michalski zaczynali od mniej lub bardziej totalnej krytyki Niemena, a potem dość cynicznie lansowali się na Jego barkach (podobnie Ibis-Wróblewski). Nie w tym rzecz, że wyrażali opinie krytyczne, lecz w tym, że były one z reguły powierzchowne i nieuzasadnione niczym oprócz ówczesnej (lata 70.) koniunktury politycznej ("nie będziemy lansować żadnych Niemenków"). Fakt, że Niemen im wielkodusznie wybaczył w niczym nie zmienia przebiegu tych wydarzeń i ich podłoża. Znacie artykuł Edwarda Mikołajczyka "Niemen a sprawa polska"? A źródłowe teksty nt. tzw. afery radomszczańskiej?! Przy nich i wielu innych wzmianka Panka to delokatne podszczypywanie... Nie wspomnę już o tekście (ukrytego pod pseudonimem) Jacka Nieżychowskiego (tego z niegdysiejszej "Silnej Grupy Pod Wezwaniem") na łamach prasy polonijnej ("Relax" 9 marca 1985), który dosłownie ociekał jadem i zmyśleniami... Więcej o tym w mojej monografii Niemena, która ukaże się w wydawnictwie "Iskry" we wrześniu br.
Co gorsza ów Panek jest autorem rozlicznych podręczników szkolnych do nauki wiedzy o kulturze! O zgrozo! Sam zmuszony byłem "katować" jego dzieło w I klasie liceum, przez cały ostatni rok...
A podreczniki na poziomie innych jego "dziel". Jak ktos lubi Monty Pythona, polecam Encyklopedie Muzyki Rozrywkowej...
Drodzy fani Niemena,abstrachując od formy tej krytyki nie możecie odmówić jej prawa,a każdego ,kto waży się krytykować Mistrza mieszać z błotem.Gust muzyczny to rzecz bardzo szeroka,więc nie szafujcie tak łatwo epitetami .Nie ma nic gorszego niż bezkrytyczne uwielbienie swojego idola.To tak naprawdę odbiera nam trzewe spojrzenie na sprawę.Czytałem w którymś z postów recenzję niejakiego Gasketa,dotyczacą "Katharsis".Była tak entuzjastyczna,że ów Pan postawił Niemena na absolutny piedestał światowej muzyki,spychac z niej Bachów,Bethowenów ,Pendereckich.Słowem z Niemena uczynił niemal półboga.Chciałoby się po przeczytaniu takiej recencji zakrzyknąć"Na Boga,więcej umiaru!"
Markovitzu,przejrzałem kiedyś parę postów dotyczących Waszych opinii dotyczacych dziennikarzy piszących w różnych czasach i róznych pismach o Niemenie.I konkluzja zawarta w tych postach jest oto taka.Krytyk,który pisze o Niemenie pozytywnie,a najlepiej jak wręcz entuzjastycznie to jest po prostu znakomity znawca muzyki i generalnie ktoś ,kto zna sie na rzeczy,a ten ,który odważy sie skrytykowaćMistrza to pewnie jakiś grafoman i ktos komu słoń nadepnął na ucho.Tak to z grubsza wyglądaPrzyznasz,że takie podejście jest mało twórcze.A ta krytyka Panka dotyczyła jakiegoś koncertu sprzed lat,na którym ów krytyk,niezależnie co o nim sądzicie był,w przeciwienstwie pewnie do wiekszości z Was.A może Czesław miał gorszy dzien i zagrał fatalny koncert?Nie mial do tego prawa?Czy to nie jest ludzkie?Natomiast akurat o Marku Grechucie w tym poście nie wspomniałem ani słówkiem,wiec nie wiem dlaczego do niego nawiązujesz.Zreszta ,mówiąc szczerze rownież jego zdarza mi sie surowo skytykować.A ta recencja Gasketa była jak najbardziej serio,ale wydaje mi sie,ze była zamieszczona na forum rocka lat 70-tych.Tak czy inaczej trochę mnie zdumiała.
I jeszcze jedno muszę dodać,poza idiotycznymi wypowiedziami Łykowatego,które zreszta mnie bardziej rozbawiły niz zdenerwowały nie zaznałem tutaj od Was żadnych przykrości,ale czyż może być inaczej skoro sam Niemen to był dobry ,prawy i szlachetny człowiek,a Wy jak mniemam staracie sie brać z niego przykład/co mówię bez cienia ironii/ .Pozdrawiam
Słuchajcie,sprowadzę teraz ten mały spór to sprawy najbardziej zasadniczej.Otóż każdy ma prawo do wlasnych ocen i sądów.Przecież gusta są bardzo różne i to co dla kogos jest znakomite dla kogos innego jest złe,W żadnym razie nie istnieje chyba ocena obiektywna.Sportowców mozna ocenic jednozacznie,bo tam widac kto np wygrał bieg na 100m.Z artystami jest jednak zgola inaczej.Miliony młodych ludzi na swiecie np uwielbia Bono.Tymczasem ja kiedyś słyszałem opinie W.Karolaka,który ,gdy usłyszał jego duet z F.Sinatrą powiedział,że on zupełnie nie ma głosu.I to jest wlasnie jego subiektywna opinia ,do ktorej ma prawo.A przecież nie można mu odmówić muzycznej wiedzy/notabene on ,jak się zdaje bardzo cenił Niemena/.Z kolei gdyby pan Łobodziński pochwalił Niemena to pewnie o jego filmowej roli byłoby cicho.Zresztą tłumaczy on teraz bodaj biografię Milesa Davisa.Sam,o ile wiem lubi Brassensa i Brela,więc być moze styl Niemena mu nie odpowiada,do czego ma zresztą święte prawo.
W dyskusji tej przewija się wątek krytyki krytyków- czyżby złośliwa zbieżność ?- i ten jest najbardziej interesujący, bo licytowanie się na znajomość koncertów i twórców ma jedynie znaczenie statystyczne i niewiele wnosi do tematu, może być jedynie malutkim argumentem uzasadniającym udział w dyskusji.
Otóż, moje spojrzenie na krytykę jest dwupłaszczyznowe:
- krytyk musi z czegoś żyć więc pisze i nie zawsze musi się nam to podobać
- krytyk zajmuje się tematami wartymi tego, nie pisze o byle czym lub byle kim, więc jeżeli już pisze, to warte jest to uwagi i na pewno ma w sobie elementy warte własnej- czytającego- analizy.
Konkludując: nie wprowadza mnie w złość negatywna krytyka - i nawet się jej nie dziwię w przypadkach kiedy się z nią nie zgadzam - bo jeżeli taka pojawia się to oznacza, że artysta stał się zauważalny, a to jest objaw dobrze wróżący artyście a zatem i nam - publiczności.
Niemen miewał różne krytyki: dobre i złe. I co? I potwierdza to moje spojrzenie na zjawisko publicystyczne, zwane krytyką. Niemen przetrwał, bo był dobry, a wszelkie krytyki, te dobre i te złe, tylko mu pomogły. Chylmy więc czoła przed krytykami i módlmy się aby nas takie dopadały.
Na koncercie Grechuty byłem 10 lat temu zaś na koncercie Niemena nie byłem.Niemniej nie powalil mnie na kolana jego koncert z repertuarem z plyty "Aerolit",który byl prezentowany w TVP Kultura.O zespole Machavisnu Orchestra słyszałem,mialem nawet kiedyś nagraną ich płytę na tasmie magnetofonowej.Natomiast nie ekscytuję się,ze akurat wpływy tego zespołu są w zespole Wiem czy w Grupie Niemen.Wolę jak tego rodzaju wplywy są mało dostrzegalne lub wręcz w ogóle niedostrzegalne.Może dlatego wolę skład Anawy z Jackowskim i Ostaszewskim ,bo tam trudno tak naprawdę doszukać się jakicholwiek wpływów.W ogóle nasz rodzimy rynek cierpiał na wtórność.Mistrzem w tym byl chyba zespół Breakout.Całkiem niedawno słyszałem w Trójce nagranie bodaj S.Burkea i ze zdumieniem dostrzegłem,ze to przecież jest utwor Breakoutów.Oczywiscie nie odbieram klasy temu zespołowi.Co do Niemena to np nie przepadam za płytą "Sukces",bo tam Czesław trochę za bardzo śpiewa pod J.Browna,epatujac nazbyt swoim głosem.Wolę już plytę "Czy mnie jeszcze pamiętasz",bo ona jest bardziej ,o ile tak można napisać,"słowiańska".Generalnie uważam,ze tak naprawdę najlepsze rzeczy,jakie nagrane zostały w Polsce to takie,w ktorym zachodnie wpływy są mało widczne lub też zgoła w ogóle nie widoczne.To zresztą \dotyczy także min polskiego filmu.Najbardziej atrakcyjne z nich to nie takie,ktore sa jedynie marna kopią zachodnich filmów sensacyjnych,ale takie,ktore mówiąc o sprawach polskich niosą w sobie jakies uniwersalne przesłanie.
Szkoda dzeku, że nasze powyższe posty wyedytowane zostały niemal jednocześnie, bo gdybyś zapoznał się z moim to przekonałbyś się, że nie drażni nas- fanów Niemena- negatywna krytyka poczynań naszego Idola i uniknąłbyś zbędnej spowiedzi o swoich bytnościach na najprzeróżniejszych koncertach. Każdy z nas bywał: jeden częsciej, drugi rzadziej. I co z tego wynika ? Nic !
Niestety nie można w tym topiku zastosować cytatu, odróżniającego tekst nowy od starego. To utrudnia, ale trzeba sobie jakoś radzić, jak mawiał gazda...
"Ostatnia część Musicoramy: gasną światła. Punkt kulminacyjny imprezy: sam Mistrz Czesław Niemen. Boskie błądzenie po organach rozpoczęło występ. Po czym Mistrz sięgnął do skal orientalnych — ale na organach niezbyt dobrze to wypadło, jako że strojone są one systemem znormalizowanej europejskiej oktawy — jak na złość — podzielonej na 12 półtonów. Czując to, Mistrz przerzucił się na swojską kwintę w charakterze burdonu, na podłożu której, gdzieś tam nieśmiało bąknęła gitara. Później był seans o grobie. Mistrz poruszył sprawy bytu, życia i śmierci. Ponieważ jednak życie jest mi miłe — w tym miejscu opuściłem salę."
To recenzja W.P.
Czy nie było nikogo, kto rejestrował te koncerty?
Tyle innych się zachowało, a te akurat trafił piorun.
Jak po tylu latach, a i krótko po koncercie, można było odnieść się do tej krytyki?
Aby się z kimś zgadzać lub mu zaprzeczyć, należy to najpierw poznać.
Inna sprawa, że trudno byłoby poważnie polemizować z krytykiem, który w sposób ostentacyjny opuszcza widownię i obsmarowuje artystę, nie słuchając, a więc nie wiedząc, jak koncert przebiegał.
(*)