Spojrzenie za siebie - Z Czesławem Niemenem o jego nagraniach rozmawia Wiesław Królikowski (Magazyn Muzyczny)

Lekcja twista (Howard), Juliusz Wydrzycki z towarzyszeniem Niebiesko-Czamych, Muza N 0230,1962 r.

- Ten utwór z płyty Connie Francis zaśpiewałem właściwie nie mając pojęcia, jak wykonywać taki repertuar. Zaczynałem od zupełnie innych piosenek. Na przełomie lal pięćdziesiątych i sześćdziesiątych byty u nas modne utwory południowoamerykańskie - takie słodko brzmiące. Wywodziłem się z nurtu, który byt pod wrażeniem quasi-folklorystycznego repertuaru zespołów w rodzaju Los Paraguayos. Teraz o nich nikt nie pamięta, ale wtedy to byty światowe gwiazdy... Równocześnie tworzyła się u nas moda na hałaśliwy rock and roll, oczywiście pod wpływem Presleya. Ale początkowo dotyczyło to tylko Wybrzeża, w radiu takiej muzyki wtedy nie nadawano.

- Jednak już w 1959 r ogólnopolskie tournee rock'n'rollowej grupy Rhylhm and Blues przyciągnęło tysiące młodych słuchaczy...

- Rzeczywiście, młodzież zaczęła się błyskawicznie garnąć do rock and rolla i może to było bardziej powszechne niż mi się wtedy zdawało. Ale nawet w początkach moich występów z Niebiesko-Czarnymi świetnie byłem przyjmowany w południowoamerykańskim repertuarze. Poza tym miałem już w tym czasie dwadzieścia kilka lat i nie bardzo rozumiałem, o co właściwie chodzi w rock and rollu. Kiedy zostałem zakwalifikowany do Złotej Dziesiątki laureatów Festiwalu Młodych Talentów i wziąłem udział w cyklu koncertów z Czerwono-Czarnymi, wykonywałem piosenki "Malaguena" i "Ave Maria no morro". Dopiero pod koniec trasy, na koncercie w Warszawie wykonałem "My Prayer" z repertuaru The Platters. Była to pierwsza piosenka, jaką zaśpiewałem po angielsku. Nauczyłem się jej ze słuchu, w przerwach między koncertami. Jesienią 1962 r. Franciszek Walicki, który prowadził Niebiesko-Czarnych, zaproponował mi współpracę. Od tego czasu zacząłem powoli przestawiać się na inny repertuar i uczyć się sposobu śpiewania rock and rolla. Ciężko mi to szło - dowodem ta "Lekcja twista". Znacznie lepiej nagrałem po blisko dwóch lalach "Hippy, Hippy Shake". Po raz pierwszy zaśpiewałem wtedy gardłowo, wykorzystując krzyk. l już do mnie przylgnęło: "krzyczący Niemen"...

- Na nalepce płyty z Lekcją twista figuruje pan jeszcze pod swoim prawdziwym nazwiskiem - Wydrzycki i do tego pod imieniem Juliusz.

- Juliusz to moje drugie imię. Nie używałem go przedtem, zresztą początkowo używałem na estradzie obu imion przemiennie. Wtedy wszyscy nasi piosenkarze posługiwali się pseudonimami - Katarzyna Bovery, Michaj Burano...

- Skąd się wziął pseudonim Niemen?

- Wymyśliła go żona Franciszka Walickiego. W grudniu 1963 r. występowałem razem z Niebiesko-Czarnymi w paryskiej "Olympii" i obcokrajowcy mieli problemy z prawidłową wymową i pisownią mojego nazwiska...

- Co dały Panu występy w takim teatrze musicalowym. jak "Olympia"?

- To była pierwsza lekcja ogłady. A poza tym poznałem znakomitych artystów: na przykład Dionne Warwick, która brała udział w tym samym programie - śpiewając piosenki Burta Bacharacha... Dość długo ten kompozytor był dla mnie jednym ze wzorów... Wśród występujących wówczas w "Olympii" artystów także był kilkunastoletni Stevie Wonder. Pamiętam, że kręcił się za kulisami, podchwytywał nasze piosenki i grat je na harmonijce.

- Co Pan śpiewał w "Olympii"?

- Moją pierwszą kompozycję " Wiem, że nie wrócisz", mój przebój z sopockiego "Non stopu" w 1963 roku.

- Dlaczego zaczął Pan komponować piosenki?

- Stało się to spontanicznie Wydawało mi się, że swoje piosenki potrafię zaśpiewać najlepiej. W początku lat sześćdziesiątych bytem u nas jedynym piosenkarzem komponującym sobie repertuar. Strasznie byłem przejęty, gdy latem 1963 r. usłyszałem po raz pierwszy w radiu "Wiem, że nie wrócisz"... Najważniejszym zajęciem najbardziej twórczego okresu mojego życia było śpiewanie piosenek. l tak sobie czasami myślę, że jest to największe nieporozumienie mojego życia. Prawdziwym moim celem było kiedyś poświęcenie się muzyce poważnej. Zamierzałem studiować kompozycję, ale losy potoczyły się inaczej...

Czas jak rzeka (Cz. Niemen), Ach, jakie oczy (Cz. Niemen) Nie bądź taki "bitels" (Cz. Niemen - J. Grań), Ptaki śpiewają "kocham" (Cz. Niemen - W. Patuszyński), Czesław Niemen z towarzyszeniem Niebiesko-Czamych, Pronit N 0325, 1964 r.

- To pierwsza płyta zawierająca wyłącznie Pana kompozycje. Czas jak rzeka ma rozlewną, nastrojową melodię ujętą w aranżację country and western, w drugim utworze akompaniament nawiązuje do stylu The Shadows i haleyowskiego rock and rolla, trzecia kompozycja daje się określić jako próba rockowej piosenki, a ostatni utwór przesycony jest sentymentalnym klimatem i fragmentami może kojarzyć się z The Great Pretenders repertuaru murzyńskiej grupy wokalnej The Platters

- Co do "Ach jakie oczy": miała to być piosenka zbliżona do konwencji Clyde McPhattera. Jeśli chodzi o wpływ country and western, wiele było wtedy takiej muzyki, choćby w repertuarze Raya Charlesa, którego prawie wszystkie nagrania bardzo mi się podobały. Wykonawcy murzyńscy śpiewali wtedy - obok rhythm and bluesa - balladowe, liryczne utwory. Pod ich wrażeniem i bazując na tym, co tkwiło we mnie, na kresowym folklorze, sam próbowałem komponować. Moja druga piosenka - "Czy mnie jeszcze pamiętasz?" - jest wyraźnie związana z tym folklorem. A jeśli idzie o tę płytę, to byłem z niej bardzo niezadowolony. Nawet napisałem dramatyczny list do ówczesnego dyrektora artystycznego Polskich Nagrań, żeby jej nie wydawali...

- Jak wtedy współpracowało się Panu z Niebiesko-Czarnymi?

- Trudno mi już to teraz szczegółowo scharakteryzować. Ale pamiętam, że atmosfera była sprzyjająca. Byliśmy młodzi, fascynowało nas to, co robiliśmy... Na koncertach wykonywałem sporo utworów z repertuaru Raya Charlesa, Swinging Blue Jeans, śpiewałem piosenki Beatlesów. Wykonywałem "She Loves You" z tekstem w polskim tłumaczeniu.

- Czy w 1964 r. spodziewał się Pan, że The Beatles staną się tak wielkim zjawiskiem w muzyce rozrywkowej?

- Na pewno ich nagrania mobilizowały mnie do własnych prób... Ich piosenki ciągle byty na pierwszych miejscach list przebojów. Zaczął się szał na punkcie Beatlesów, także u nas. Niebiesko-Czarni zafundowali sobie beatlowskie garniturki, takie z marynarkami bez kołnierzy...

- A jednak napisał pan muzykę do tekstu N/e bądź laki "bitels" potępiającego modę na długie włosy.

- Nie byłem autorem tego tekstu.

Sen o Warszawie (Cz. Niemen - M. Gaszyński), Czesław Niemen z towarzyszeniem orkiestry Michela Colombier, Muza N 0416,1966 r.

- Tej płyty nie byłoby, gdyby nie mój występ na festiwalu w Rennes w końcu 1965 r. Otrzymałem lam trzy nagrody: za wykonawstwo, za kompozycję i wyróżnienie przyznane przez dziennikarzy. Wystąpiłem solo, z gitarą, śpiewałem "Ciuciubabkę" i tym podobne swoje piosenki. Dostałem wówczas propozycję nagrania płyty od francuskiej firmy AZ... Pamiętam, że śpiewałem swój repertuar w gabinecie jej dyrektora... Francuski autor napisał do mojej kompozycji "Chciałbym cofnąć czas" tekst pod tytułem "Sen o Warszawie", ale jakoś nie podobało mi się to, melodia nie pasowała do takiej treści. Jednego wieczoru dopisałem nową muzykę do francuskich słów. Na moją prośbę Marek Gaszyński wymyślił mi polski tekst "Snu o Warszawie" i przesłał go do Paryża. Pozostałe trzy piosenki ("Hej, dziewczyno, hej", "Czy wiesz", "Być może i ty"- przyp. W. K.) miałem już wcześniej gotowe, a wytwórnia AZ pozwoliła mi nagrać polskie 'wersje gratis. l do kraju wróciłem z taśmą, która posłużyła do produkcji płyty... Po tych nagraniach, wiosną 1966 r. występowałem w Paryżu w kilku programach Music-Hall de France obok takich wykonawców, jak Spencer Davis Group, Kinks i Pretty Things.

- Zainteresowała pana muzyka wykonywana przez te zespoły?

- Od połowy lat sześćdziesiątych interesował mnie przede wszystkim murzyński rhythm and blues, szczególnie Otis Redding.

- A gdy pojawili się tacy wykonawcy, jak Jimi Hendrix i Cream?

- Rock zaczął mi się wtedy bardzo podobać. Fascynował mnie Hendrix; Cream - trochę mniej...

- Trudno dostrzec ślady takich fascynacji w Pana ówczesnych nagraniach...

- Uważałem, że trzeba wyśrodkować to, co się robi - realizować muzyczne pomysły w miarę po swojemu.

Dziwny jest ten świat (Cz. Niemen), z longplaya Dziwny jest ten świat, Niemen & Akwarele, Muza XL 0410,1967 r.

- Najpierw powstał tekst. Być może jakoś podświadomie, intuicyjnie rozwinęło mi się to w taką formę muzyczną, pozwalającą na bardziej ekspresyjne niż dotąd przekazanie treści. Zresztą trudno mówić o treści w przypadku tekstów, do których poprzednio komponowałem muzykę. Pokutowało wtedy u nas przekonanie, że język polski jest mało śpiewny, szukano krótkich, dźwięcznych słów, co musiało rzutować niekorzystnie na sens. A tekst "Dziwny jest len świat" być może nie powstałby, gdyby nie ordynarne i niewybredne docinki pod moim adresem.

- Co było ich przyczyną?

- Byłem ekstrawagancki - chyba niemniej niż dzisiejsi idole estrady. Po powrocie z Paryża nosiłem koszule w kwiaty, co wówczas szokowało otoczenie, tym bardziej, że taki strój nie byt tylko moim rekwizytem estradowym. Po prostu pokazywałem się publicznie w tym, co mi się podobało. Warszawski występ The Rolling Stones utwierdził mnie w przekonaniu, że fryzura i kolorowy, fantazyjny strój są istotnym podkreśleniem własnej postawy wobec drobnomieszczańskich nawyków.

- Czy spodziewał się Pan, że Dziwny jest ten świat rozbudzi takie emocje?

- Myślałem, że zaskoczę słuchaczy szczerością wypowiedzi, l tak się stało, jakkolwiek pojawiły się głosy bardzo krytyczne. Nazywano mój tekst grafomańskim. Uważam, że mimo swej lapidarności jest dobry... A piosenka przetrwała do dziś. l, niestety, nadal jest aktualna.

Sukces (Cz. Niemen), z longplaya Sukces, Niemen & Akwarele, Muza XL 0390,1968 r.

- Napisałem tę piosenkę w lecie 1967 roku. Chciałem jakoś skomentować to, co mi się przytrafiło... Może i byłem pod wrażeniem soulowych tekstów o miłości. Trudno mi jednoznacznie powiedzieć. To były spekulacje i próby, nie miałem pewności, jaki kierunek obrać...

- W jakim stopniu mieli na Pana wpływ muzycy z zespołu Akwarele?

- Marian Zimiński i Tomasz Jaśkiewicz mieli spory wkład w ostateczny kształt moich pierwszych trzech płyt długogrających, a szczególnie longplaya "Dziwny jest ten świat". Zawsze panowała opinia, że ograniczam muzyków, ale wystarczy posłuchać moich nagrań, żeby przekonać się, że mogli dać upust swoim zainteresowaniom i fascynacjom.

- W 1968 r. za pośrednictwem prasy zwrócił się pan do młodych słuchaczy o bardziej spokojne zachowanie na koncertach...

- Starszym nie podobało się to, co działo się na koncertach tzw. muzyki młodzieżowej. Starsi zawsze | decydowali, nie chciałem zadrażniać sytuacji. No i nie dysponowaliśmy sprzętem o tylu kilowatach mocy, żeby zagłuszyć rozszalały tłum... Występy właściwie wypełniały mi życie. Miałem tylko tydzień wolnego w miesiącu. Jakoś dawałem radę komponować coś nowego, ale do większości swoich nagrań nadal nie byłem przekonany... Od 1968 r. miałem mieszkanie w Warszawie - kawalerkę. w której mieszkałem następne 15 lal. A przedtem żytem na walizkach, w hotelach.

Bema pamięci żałobny rapsod (Cz. Niemen - C. Norwid), z longplaya Niemen Enigmatic, Muza SXL 0576,1969 r.

- Kiedyś, po nagraniu longplaya "Sukces", rozmawiałem z Wojciechem Młynarskim, który zamierzał napisać mi kilka tekstów, l w trakcie rozmowy powiedziałem mu, że czytałem Norwida. Zwrócił mi uwagę na "Bema pamięci..." Pot roku minęło i wpadłem na pomysł, żeby to muzycznie zilustrować. W końcu 1968 r., na koncercie z okazji wręczenia mi Złotej Płyty, wykonałem ten utwór po raz pierwszy, w krótszej wersji od późniejszego nagrania płytowego, l zostało to dobrze przyjęte przez publiczność.

- W repertuarze longplaya zawierającego Bema pamięci... znalazły się też pana kompozycje do wierszy Adama Asnyka, Kazimierza Przerwy-Tetmajera i Tadeusza Kubiaka..

- Rzeczywiście, trochę byt to przypadkowy zestaw. "Jednego serca" podobało mi się ze względu na treść, a także odpowiadało mi bardzo we frazowaniu. "Kwiaty ojczyste"... Kiedy byłem we Włoszech, przeczytałem ten wiersz w czasopiśmie "Polska" i postanowiłem napisać do niego muzykę. Może wynikło to z tęsknoty?...

- Longplay zawierający te utwory zapowiadany byt pod tytułem Wiersze. Ostatecznie jednak ukazał się jako Niemen Enigmatic.

- Pod taką nazwą, wymyśloną przez mojego włoskiego impresaria, występowałem w tamtejszych klubach. Wydało mi się to leż dobrym tytułem dla płyty. Sygnalizowało, że w tych nagraniach kryje się jakaś zagadka.

- Uważam, że jest to do dziś najbardziej udany longplay w Pana karierze.

- Na pewno byt to przełom. Miałem już dość typowego soulu, przestałem przysłuchiwać się muzyce rozrywkowej na świecie i postanowiłem stworzyć naprawdę własny styl... Bagatela! Własny styl! Miałem jeszcze dość mgliste wyobrażenie o tym, czego chcę. Postanowiłem wprowadzić do swego repertuaru duże, epickie formy, z bogatymi aranżacjami, z elementami jazzu. A przede wszystkim stwierdziłem, że już nie mogę śpiewać banałów...

- W końcu 1969 r. Zbigniew Namysłowski stał się kierownikiem muzycznym Pana zespołu, ale niedługo potem rozstaliście się...

- Na pewno taka współpraca była bardziej interesująca dla mnie, niż dla niego. Do jego udziału w nagraniu płyty "Niemen Enigmatic" doszło dość przypadkowo, nie był jeszcze wtedy członkiem mojej grupy. Gdy odbywaliśmy próby, przyszedł posłuchać, jak Czesław Bartkowski gra rock: był to przecież perkusista, który kilka lat wcześniej występował w jego zespole. Po zrealizowaniu lego longplaya Namysłowski pojechał z nami na występy do Włoch, byty jakieś rozmowy, coś się klarowało. A wreszcie skorzystał z pierwszej okazji, żeby wrócić do jazzu.

Piosenka dla zmarłej (Cz. Niemen - J. Iwaszkiewicz), z longplaya Niemen, Grupa Niemen, Muza SX 0696, 1972 r.

- Ten utwór jest dobrym przykładem eksperymentów, jakie podjął Pan w początku lat siedemdziesiątych: ma prostą melodię, ale o klasycznej strukturze, jakby wywiedzioną z tematu sonatiny; interesująco wykorzystuje kontrast rockowych improwizacji gitarowych z partią kontrabasu, zawierającą charakterystyczne glissanda i nieartykułowane dźwięki, a nabiera dodatkowej ekspresji dzięki kulminacjom o zagęszczonej harmonii i licznych dysonansach.

- "Piosenkę dla zmarłej" wykonywałem w bardziej konwencjonalnej wersji z poprzednim swoim zespołem, w którym Jacek Mikuła grał na instrumentach klawiszowych. W grudniu 1971 r. rozpocząłem współpracę z Józefem Skrzekiem. Słyszałem wcześniej jak grał z grupą Breakout i miałem świadomość jego wielkich możliwości... Nie bytem zadowolony ze swego dwupłytowego albumu zrealizowanego na przełomie 1970 i 1971 r., ani z późniejszych koncertów. Chciałem, aby moja muzyka była bliska rocka, jazzu i awangardowej muzyki poważnej. Na pierwszej próbie, na którą przyszedł Skrzek, staraliśmy się zmienić w tym duchu "Piosenkę dla zmarłej". Jednak gitarzyście i perkusiście z poprzedniego składu zupełnie to nie szło. Wtedy Józef powiedział mi: mam odpowiedniego gitarzystę. ściągnął Lakisa (Apostolis Antymos - przyp. W. K.)... A ten tylko graf bluesy w manierze B. B. Kinga. Ale szybko złapał, o co chodziło, okazał się niesamowicie muzykalny i bardzo go polubiłem. Naprawdę ruszyliśmy, gdy dołączył drugi muzyk z zespołu Skrzeka - Jerzy Piotrowski. Początkowo nie był przekonany do takiej muzyki, śmiał się z tego, ale wykonywał wszystko bezbłędnie.

- Sądzę, że duży wpływ na Pana miał wtedy Helmut Nadolski, awangardowy kontrabasista, który także znalazł się w Grupie Niemen...

- Z Nadolskim przyjaźniłem się od końca lal pięćdziesiątych. Przez jakiś czas mieszkaliśmy nawet razem w Sopocie. Około 1971 r. przychodziłem na próby, które odbywał z pianistą Janem Fryderykiem Dobrowolskim. Bardzo mi się podobała ta ich improwizowana muzyka. Istniałem już jako piosenkarz. ale chciałem być muzykiem, uczestniczyć w czymś bardziej poważnym. Kiedy pojawiło się szersze grono publiczności zainteresowanej awangardą, wydało mi się to bardzo obiecującym zjawiskiem. Jednak początkowo słuchacze byli nieufni. Pamiętam pierwszy nasz koncert we wrocławskim "Pałacyku": studenci jakby nic nie pojęli z naszej muzyki... Stopniowo byliśmy przyjmowani w kraju coraz lepiej. Niestety. nie udało mi się zaszczepić lego stylu na rynku RFN, chociaż mieliśmy lam świetne recenzje. W ramach mojego kontraktu z CBS zrealizowaliśmy dwie duże płyty w Niemczech Zachodnich, na pierwszej znalazła się m.in. "Piosenka dla zmarłej" z angielskim tekstem. Drugą płytę nagraliśmy już tylko w czwórkę, po rozstaniu z Nadolskim i z trębaczem Andrzejem Przybielskim, którego Nadolski wprowadził do zespołu. W tym, co robili zaczęło być za dużo filozofowania, okazało się, że interesowała ich muzyka całkowicie improwizowana, intuicyjna. "Sariusz", "Marionetki" - te utwory z moich polskich płyt z tego okresu były zaimprowizowane na poczekaniu, pierwszy podczas koncertu w "Rivierze", drugi w studiu nagraniowym. Ale na dłuższą metę nie dato się tak pracować, to wymaga specjalnej atmosfery... A my stopniowo traciliśmy ze sobą kontakt emocjonalny.

- Na pewno na atmosferę w zespole wpływały rosnące ambicje Skrzeka...

- Po nagraniu w Monachium longplaya "Oda do Wenus" próbowałem jakoś tę sprawę wyjaśnić. Występowaliśmy jako Grupa Niemen nie z powodu mojego samouwielbienia, ale dlatego, że kontrakt z CBS byt na moje nazwisko... Niestety, nie doszedłem wtedy ze Skrzekiem do porozumienia. Do dzisiaj uważam, że była to wielka, zaprzepaszczona szansa.

Katharsis, (Muzyka, słowa, wykonanie l projekt graficzny okładki: Czesław Niemen), Muza SX 1262, 1975 r.

- Dlaczego zdecydował się Pan nagrać tę płytę samodzielnie?

- Zespół, z którym zrealizowałem swój poprzedni longplaya, "Niemen Aerolit", był bardzo obiecujący, ale musiałem go rozwiązać z powodu niesubordynacji dwóch muzyków. Od tego momentu zamierzałem występować i nagrywać tylko z perkusistą Piotrem Dziemskim. śmierć Piotra położyła kres tym planom. Longplay "Katharsis" powstawał dość spontanicznie. Nie bez znaczenia było, że mogłem korzystać z nowoczesnego stołu mikserskiego z 16-śladowego magnetofonu, które dopiero co zainstalowano w studiu Polskich Nagrań. Pomysł tej płyty narodził się, gdy przygotowywałem ilustrację muzyczną do "Mindowe" Słowackiego. Marzyły mi się wtedy duże, fabularyzowane formy muzyczne...

Przeprowadzka (Cz. Niemen), Rogot SR-1001, 1982 r.

- Nie można tego nazwać etapem w moim artystycznym rozwoju. To ilustracyjna muzyka do filmu dla dzieci, mniej lub bardziej udana. Coś ubocznego w mojej działalności...

- Ale singel, z którego pochodzi to nagranie jest - jak dotąd - ostatnią Pana płytą...

- Rzeczywiście, od 1980 r. właściwie niczego nie skończyłem. Już longplay "Postscriptum" był dość przypadkowym zbiorem utworów, jakby "remanentów". Jednak jadąc na MIDEM chciałem mieć laką płytę. Ale prosiłem, żeby Polskie Nagrania nie wydały jej na krajowy rynek. Niestety, wydały. A później tłumaczono mi, że było wielkie zapotrzebowanie na te nagrania. l jakoś zniechęciłem się. Tym bardziej że miałem przykre doświadczenia z realizacji albumu "Idee fixe". Kolejny raz przekonałem się wtedy, że jeśli ma wyniknąć coś sensownego, to trzeba żyć próbami- A ja już nie miałem siły zmagać się z muzykami, narzucać odpowiedniej dyscypliny, nadawać wszystkiemu jakąś logikę. Po prostu zmęczyłem się... Od pół roku próbuję coś robić, z niemałymi oporami wewnętrznymi. Sadzę, że mam szereg ciekawych tematów, ale jeszcze nie wiem, co z tego wyjdzie. Na pewno jednak nie zależy mi, aby "być widocznym". Już mi się to wydaje śmieszne.

- Skąd la kilkuletnia przerwa w Pana muzycznej działalności?

- To bardzo złożona sprawa. Zakładałem sobie, że po występie na festiwalu Sopot'79 skoncentruję się na nagrywaniu płyt. Na przełomie 1980 i 1981 r. przez cztery miesiące występowałem w USA dla Polonii, a pojechałem tam w bardzo konkretnym celu: żeby zarobić na dodatkowy sprzęt. l przywiozłem Lynn Drum Computer pozwalający na uzyskanie autentycznych brzmień zestawów perkusyjnych. Ale jak na razie nie użyłem go w nagraniach płytowych. Nie było takiej możliwości.

- Co może Pan powiedzieć o swoich nowych utworach?

- To jakby "spojrzenie za siebie": ballady z kościelnymi chórami, ekspresyjnie śpiewane bluesy, trochę rocka, a do tego efekty elektroniczne. Często są to bardzo gorzkie utwory, jak np. "Klaustrofobia":

ściśnięty w dziwacznym ciele
w człowieka ochrypłym głosie
co śpiewa wciąż głupie swe trele
za wiele
za wiele


- Pan napisał ten tekst?

- Tak... Napisałem też sporo tekstów nawiązujących trochę do poezji romantycznej. Myślę o nagraniu płyty pod tytułem "Terra deflorata"...