Krzysztof Krauze na łamach "Przeglądu" mówi o Niemenie w kontekście filmu, który zamierza zrobić. Niestety wciąż nie wiadomo, kiedy ten film powstanie..
- Niedawno czytałem książkę o Niemenie i zakręciła mi się w oku łza. Samotny za życia, otoczony kultem po śmierci. To jest heroiczna postać, samorodny talent. Robi na mnie ogromne wrażenie. Łącznie z tym epizodem z czasów stanu wojennego.
Nie znam tego epizodu.
– W przededniu stanu wojennego Niemen nagrał dla telewizji koncert. I po 13 grudnia ten koncert puszczono, dokładając zdanie wyjęte z kontekstu, w którym mówi on, że trzeba pracować. Stracił szansę na występy w Polsce, zamknięto mu drogę do koncertowania za granicą. Zadziałała „Solidarność”. Nie miał z czego żyć. Jednak milczał, niczego nie prostował, uważał, że byłoby poniżej jego godności udowadniać komukolwiek, jaki jest. Dopiero parę lat później podziemie wydało oświadczenie, że Niemen nie kolaborował.
Wolał żyć w biedzie, niż się ukorzyć.
– Był silny i uparty. Gdy zaproponowano mu, by nagrał w USA płytę, odpowiedział: zgoda, ale będzie to „Bema pamięci żałobny rapsod”. 18 minut! Tłumaczono mu, że jest to niemożliwe, żeby nieznany w Ameryce muzyk debiutował taką płytą, prosili go, żeby nagrał te swoje wcześniejsze, melodyjne szlagiery. A on twardo, że nie. Że teraz gra inną muzykę. To był jeszcze czas, kiedy firmy fonograficzne traktowały autora jak autora, więc pozwolono mu nagrać tę płytę i, oczywiście, ona się nie sprzedała. I to był koniec amerykańskiej kariery Niemena.
Sprawiasz wrażenie zafascynowanego tematem i osobą.
– Myślę, że czas dojrzał do filmu o nim. Zwróć uwagę, przyszło zmęczenie tandetą, sukces odnoszą filmy, które jeszcze parę lat temu nie miałyby na to szans. Np. Agnieszka Holland i jej „W ciemności”. Ludzie chcą coś przeżyć, czegoś się dowiedzieć. A o Niemenie tak naprawdę nic nie wiedzą. Znają jego muzykę. A o nim – nic. Nadszedł ostatni moment, żeby coś zrobić, póki jeszcze jego dawnym fanom chce się wyjść do kina.