Brawo Gasket, zainicjowałeś w jednym z wątków ciekawy temat. Aż dziwię się, że przeszedł przez forum bez echa. Muzyka ilustracyjna a twórczość Niemena ... Ilu słuchaczy, tyle zdań na jej temat. Wydaje mi się, że wszystko zależy od poziomu indywidualnej wrażliwości każdego z nas. Być może należałoby poprosić o pomoc dyżurnego psychologa lub medyka, którzy rozwodziliby się nad rolą jakości naszych receptorów słuchowych i określonych połaci mózgowych. Może warto zaangażować też innego specjalistę, skłonnego do wywodów o znaczeniu wychowania "dźwiękowego" (he, he) w okresie niemowlęcym.
Część melomanów słyszy "technicznie". Muzyka jest dla nich zbiorem dźwięków, emitowanych przez instrumenty i głosy, uporządkowanych w określonym czasie według pomysłu i logiki kompozytora i wykonawców. W takim odbiorze nie ma miejsca na ilustracyjność, a wrażliwość często zastępują osobliwe pomoce słuchacza: stoper, metronom, encyklopedia, budzik, notes, apteczka, tekst ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, instrukcja BHP i coś tam jeszcze. Utwór muzyczny postrzega się jako produkt konieczny do zmierzenia, zważenia, wyceny, zapakowania i zaksięgowania.
Inna grupa odbiorców muzyki uruchamia wyobraźnię i postrzega, jak w filmie, szczegóły dźwiękowego pejzażu. Tu nie analizuje się metrum, zapożyczeń melodycznych, stopnia komplikacji harmonicznej i formalnej tego, co potocznie i bez definiowania oraz „uczonych” i nadętych analiz uważamy za muzykę. Ważne są natomiast emocje, nastrój, wrażenia, częstokroć też pewne realia sytuacyjne, powodujące że utwór, który słyszymy w określonych warunkach, po raz pierwszy, kojarzył będzie się do końca życia z określonym zdarzeniem, widokiem lub osobą. Jest też grupa pośrednia – hybryda obu kategorii słuchaczy - takie swoiste „wash and go”. Sam raczej zaliczam się do niej.
Wielu twórców świadomie i „programowo” tworzyło (tworzy) muzykę o walorach ilustracyjnych. Czy Niemen należał do tego grona muzyków? Niełatwa odpowiedź. Osobiście uważam, że tak. Lecz nie stało się to od razu: tym przełomem jest zapewne rok 1969, czyli praca nad „Rapsodem”, nasyconym wątkami ilustracyjnymi. Patetyczny wstęp do „Bema pamięci ...” lub jego końcowe, kulminacyjne fragmenty, nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia z obrazem malowanym rockowym „pędzlem”. O świadomym tworzeniu przez Czesława dzieła o walorach ilustracyjnych świadczą jego wspomnienia w wywiadach dla prasy o pracy nad tą płytą. Do dziś pozostaję w przekonaniu, że „Rapsod”, wydany na płycie „Polskich Nagrań”, jest w tej konwencji muzykowania jednym z najwybitniejszych przykładów artystycznego wykorzystania dźwiękowego tworzywa dla pobudzającej wyobraźnię ilustracji Słowa, Nastroju i Sensu utworu. Dodam, że w tym przypadku Czesław uniknął pokusy sięgnięcia po typowe i nachalne środki z arsenału tzw. „muzyki konkretnej” (czyli zarejestrowanych dźwięków pochodzących nie z instrumentów lecz z otaczającej nas rzeczywistości: odgłosów przyrody, maszyn, ruchu ulicznego, przypadkowych głosów ludzkich).
Nie bez powodu gloryfikuję wersję „Rapsodu” nagraną w Polsce. Wszakże mamy do dyspozycji jeszcze inną, amerykańską. Porównanie obu umożliwia, moim zdaniem, określenie różnic pomiędzy ilustracyjnością dzieła osiągniętą prostotą naturalnych środków, a jego drugą „unowocześnioną” formą, technicznie perfekcyjną lecz wypraną z emocji. Słuchając starej, polskiej wersji „Rapsodu”, obcuję ze Sztuką, widzę ceremonię pożegnania generała i historyczny kontekst norwidowskiego przesłania, genialnie opleciony muzyczną ilustracją. Patos chóralnego „Ius iurandum..”, organowo – perkusyjny zgiełk wstępu, przejmująca narracja Czesława przekazującego słowa Norwida, subtelne wyciszenie przed końcową kulminacją zespołowo zaakcentowaną w kilku taktach ekspresyjnie powtórzonego tematu – te niuanse są niestety nieobecne na „Mourner’s Rhapsody”. Niemen Enigmatic nie był grupą wirtuozów - instrumentalistów, niemniej dzieło stworzone w ułomnych, „chałupniczych” polskich realiach, brzmi dla mnie o niebo ciekawiej od produktu wykonanego przez czołówkę tuzów ówczesnego jazz - rocka.
„M. Rh.” pozbawiony jest ilustracyjności. To bardziej prezentacja sterylnego, przykrojonego do tamtejszych rynkowych wymagań, projektu muzycznego, opuszczającego tłocznie CBS, niczym podobne do siebie samochodowe karoserie z taśmy produkcyjnej Chevroleta, Forda lub Chryslera. Denerwujące są dla moich uszu gitarowe dopowiedzenia, grane w kompletnie odmiennej estetyce niż klimat „Rapsodu”, mające raczej pokazać biegłość instrumentalisty, przypuszczalnie nie rozumiejącego, jakie treści komentuje owymi kunsztownymi „palcówkami”. Wyraźnie zagubiony w amerykańskiej wersji „Rapsodu” jest grający na bębnach Jan Hammer. O ile w innych utworach z albumu „M.Rh.” brzmi, jak starannie naoliwiona perkusyjna maszynka, to w tytułowym utworze, z założenia odbiegającym od rockowych schematów, słyszę chwilami jego bezradność. Mieszane uczucia wywołują we mnie fragmenty „M.Rh.” z wykorzystaniem chóru. Jak wynika z prasowych relacji, Czesław niezadowolony był z efektów chóralnych utrwalonych na płycie Niemen Enigmatic. Lecz czy brzmienia ekipy Howarda Robertsa wniosły tu nową jakość? Z perspektywy upływających lat brzmienie chóru na „Mourner’s Rhapsody” kojarzy mi się bardziej z późniejszymi rzecz jasna (i koszmarnymi) skądinąd produktami jakiejś grupy „Ameno”, czy czegoś o podobnej nazwie.
Pisząc ten rozwlekły wątek dotyczący „Rapsodu” chcę wykazać, że istnieje rodzaj twórczości, gdzie decydującej roli nie odgrywa techniczna perfekcja i „topowe” nazwiska muzyków, lecz trudne do zdefiniowania i zmierzenia „korzenie” instrumentalistów. „Rapsod” brzmi genialnie i ilustracyjnie, gdy grają go polscy muzycy, wychowani w naszym kręgu kulturowym, świadomi historycznych odniesień i polskich tradycji. Podobnie jest z bluesem – Polak nie zagra go z taka naturalnością i szczerością, jak czarny Amerykanin.
Wróćmy jednak do ilustracyjności w muzyce Niemena. Lata siedemdziesiąte, jako tako udokumentowane kilkoma zaledwie płytami Czesława, dają najlepsze pojęcie o jego umiejętnościach stosowania środków, które powodują, że to co stworzył to nie tylko dźwięki, ale też ukryte w nich obrazy. Bezsprzecznie odebrać można to na płytach nagranych przez Grupę Niemen, a przede wszystkim przez Niemen Aerolit. Wsłuchajmy się w „Piosenkę dla zmarłej”, „Inicjały”, „Pielgrzyma”, „Proroctwo Wernyhory”, poświęćmy trochę czasu najbardziej dla mnie barwnemu i ilustracyjnemu cyklowi „Idee fixe”, sięgnijmy po śladowo dostępną muzykę tworzoną przez Niemena dla teatru i filmu. Była też płyta „Katharsis”, najbardziej programowo ilustracyjna, bo świadomie fabularna. Nie zestarzała się, jak niektóre elektroniczne produkty innych muzyków. Jedyne, co mogę zarzucić muzyce z „Katharsis” to chwilami zbyt daleko idąca dosłowność lub wątki zahaczające o naiwność („Planeta Ziemia”, „Pieczęć”).
Sprawnemu muzykowi, obdarzonemu wrażliwością i wyobraźnią, łatwo programować ilustracyjność w nagraniowym studiu. Lecz prawdziwą wartość artysty w tym kontekście weryfikują koncerty. Tu Niemen przerasta wielu innych znanych muzyków (niedawno dane mi było obejrzeć w telewizji koncert J. M. Jarre’a w Gdańsku. Brzmiało to tak przeraźliwie naiwnie i plastikowo, że „ziewaniem mając obrzękłe oblicze” nie doczekałem finału). Słyszane przeze mnie koncertowe wersje „Mojej ojczyzny”, „Credo”, czy „Białych gór” są świadectwem niezwykłego daru Czesława - dźwiękowego ilustratora. Z pewnością olbrzymią rolę w materii ilustracyjnych walorów muzyki Niemena przypisać należy jego zamiłowaniom plastycznym. Lecz ten wątek chętnie oddam pod refleksje tych z nas, którzy znają się na malarstwie.
Część melomanów słyszy "technicznie". Muzyka jest dla nich zbiorem dźwięków, emitowanych przez instrumenty i głosy, uporządkowanych w określonym czasie według pomysłu i logiki kompozytora i wykonawców. W takim odbiorze nie ma miejsca na ilustracyjność, a wrażliwość często zastępują osobliwe pomoce słuchacza: stoper, metronom, encyklopedia, budzik, notes, apteczka, tekst ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, instrukcja BHP i coś tam jeszcze. Utwór muzyczny postrzega się jako produkt konieczny do zmierzenia, zważenia, wyceny, zapakowania i zaksięgowania.
Inna grupa odbiorców muzyki uruchamia wyobraźnię i postrzega, jak w filmie, szczegóły dźwiękowego pejzażu. Tu nie analizuje się metrum, zapożyczeń melodycznych, stopnia komplikacji harmonicznej i formalnej tego, co potocznie i bez definiowania oraz „uczonych” i nadętych analiz uważamy za muzykę. Ważne są natomiast emocje, nastrój, wrażenia, częstokroć też pewne realia sytuacyjne, powodujące że utwór, który słyszymy w określonych warunkach, po raz pierwszy, kojarzył będzie się do końca życia z określonym zdarzeniem, widokiem lub osobą. Jest też grupa pośrednia – hybryda obu kategorii słuchaczy - takie swoiste „wash and go”. Sam raczej zaliczam się do niej.
Wielu twórców świadomie i „programowo” tworzyło (tworzy) muzykę o walorach ilustracyjnych. Czy Niemen należał do tego grona muzyków? Niełatwa odpowiedź. Osobiście uważam, że tak. Lecz nie stało się to od razu: tym przełomem jest zapewne rok 1969, czyli praca nad „Rapsodem”, nasyconym wątkami ilustracyjnymi. Patetyczny wstęp do „Bema pamięci ...” lub jego końcowe, kulminacyjne fragmenty, nie pozostawiają wątpliwości, że mamy do czynienia z obrazem malowanym rockowym „pędzlem”. O świadomym tworzeniu przez Czesława dzieła o walorach ilustracyjnych świadczą jego wspomnienia w wywiadach dla prasy o pracy nad tą płytą. Do dziś pozostaję w przekonaniu, że „Rapsod”, wydany na płycie „Polskich Nagrań”, jest w tej konwencji muzykowania jednym z najwybitniejszych przykładów artystycznego wykorzystania dźwiękowego tworzywa dla pobudzającej wyobraźnię ilustracji Słowa, Nastroju i Sensu utworu. Dodam, że w tym przypadku Czesław uniknął pokusy sięgnięcia po typowe i nachalne środki z arsenału tzw. „muzyki konkretnej” (czyli zarejestrowanych dźwięków pochodzących nie z instrumentów lecz z otaczającej nas rzeczywistości: odgłosów przyrody, maszyn, ruchu ulicznego, przypadkowych głosów ludzkich).
Nie bez powodu gloryfikuję wersję „Rapsodu” nagraną w Polsce. Wszakże mamy do dyspozycji jeszcze inną, amerykańską. Porównanie obu umożliwia, moim zdaniem, określenie różnic pomiędzy ilustracyjnością dzieła osiągniętą prostotą naturalnych środków, a jego drugą „unowocześnioną” formą, technicznie perfekcyjną lecz wypraną z emocji. Słuchając starej, polskiej wersji „Rapsodu”, obcuję ze Sztuką, widzę ceremonię pożegnania generała i historyczny kontekst norwidowskiego przesłania, genialnie opleciony muzyczną ilustracją. Patos chóralnego „Ius iurandum..”, organowo – perkusyjny zgiełk wstępu, przejmująca narracja Czesława przekazującego słowa Norwida, subtelne wyciszenie przed końcową kulminacją zespołowo zaakcentowaną w kilku taktach ekspresyjnie powtórzonego tematu – te niuanse są niestety nieobecne na „Mourner’s Rhapsody”. Niemen Enigmatic nie był grupą wirtuozów - instrumentalistów, niemniej dzieło stworzone w ułomnych, „chałupniczych” polskich realiach, brzmi dla mnie o niebo ciekawiej od produktu wykonanego przez czołówkę tuzów ówczesnego jazz - rocka.
„M. Rh.” pozbawiony jest ilustracyjności. To bardziej prezentacja sterylnego, przykrojonego do tamtejszych rynkowych wymagań, projektu muzycznego, opuszczającego tłocznie CBS, niczym podobne do siebie samochodowe karoserie z taśmy produkcyjnej Chevroleta, Forda lub Chryslera. Denerwujące są dla moich uszu gitarowe dopowiedzenia, grane w kompletnie odmiennej estetyce niż klimat „Rapsodu”, mające raczej pokazać biegłość instrumentalisty, przypuszczalnie nie rozumiejącego, jakie treści komentuje owymi kunsztownymi „palcówkami”. Wyraźnie zagubiony w amerykańskiej wersji „Rapsodu” jest grający na bębnach Jan Hammer. O ile w innych utworach z albumu „M.Rh.” brzmi, jak starannie naoliwiona perkusyjna maszynka, to w tytułowym utworze, z założenia odbiegającym od rockowych schematów, słyszę chwilami jego bezradność. Mieszane uczucia wywołują we mnie fragmenty „M.Rh.” z wykorzystaniem chóru. Jak wynika z prasowych relacji, Czesław niezadowolony był z efektów chóralnych utrwalonych na płycie Niemen Enigmatic. Lecz czy brzmienia ekipy Howarda Robertsa wniosły tu nową jakość? Z perspektywy upływających lat brzmienie chóru na „Mourner’s Rhapsody” kojarzy mi się bardziej z późniejszymi rzecz jasna (i koszmarnymi) skądinąd produktami jakiejś grupy „Ameno”, czy czegoś o podobnej nazwie.
Pisząc ten rozwlekły wątek dotyczący „Rapsodu” chcę wykazać, że istnieje rodzaj twórczości, gdzie decydującej roli nie odgrywa techniczna perfekcja i „topowe” nazwiska muzyków, lecz trudne do zdefiniowania i zmierzenia „korzenie” instrumentalistów. „Rapsod” brzmi genialnie i ilustracyjnie, gdy grają go polscy muzycy, wychowani w naszym kręgu kulturowym, świadomi historycznych odniesień i polskich tradycji. Podobnie jest z bluesem – Polak nie zagra go z taka naturalnością i szczerością, jak czarny Amerykanin.
Wróćmy jednak do ilustracyjności w muzyce Niemena. Lata siedemdziesiąte, jako tako udokumentowane kilkoma zaledwie płytami Czesława, dają najlepsze pojęcie o jego umiejętnościach stosowania środków, które powodują, że to co stworzył to nie tylko dźwięki, ale też ukryte w nich obrazy. Bezsprzecznie odebrać można to na płytach nagranych przez Grupę Niemen, a przede wszystkim przez Niemen Aerolit. Wsłuchajmy się w „Piosenkę dla zmarłej”, „Inicjały”, „Pielgrzyma”, „Proroctwo Wernyhory”, poświęćmy trochę czasu najbardziej dla mnie barwnemu i ilustracyjnemu cyklowi „Idee fixe”, sięgnijmy po śladowo dostępną muzykę tworzoną przez Niemena dla teatru i filmu. Była też płyta „Katharsis”, najbardziej programowo ilustracyjna, bo świadomie fabularna. Nie zestarzała się, jak niektóre elektroniczne produkty innych muzyków. Jedyne, co mogę zarzucić muzyce z „Katharsis” to chwilami zbyt daleko idąca dosłowność lub wątki zahaczające o naiwność („Planeta Ziemia”, „Pieczęć”).
Sprawnemu muzykowi, obdarzonemu wrażliwością i wyobraźnią, łatwo programować ilustracyjność w nagraniowym studiu. Lecz prawdziwą wartość artysty w tym kontekście weryfikują koncerty. Tu Niemen przerasta wielu innych znanych muzyków (niedawno dane mi było obejrzeć w telewizji koncert J. M. Jarre’a w Gdańsku. Brzmiało to tak przeraźliwie naiwnie i plastikowo, że „ziewaniem mając obrzękłe oblicze” nie doczekałem finału). Słyszane przeze mnie koncertowe wersje „Mojej ojczyzny”, „Credo”, czy „Białych gór” są świadectwem niezwykłego daru Czesława - dźwiękowego ilustratora. Z pewnością olbrzymią rolę w materii ilustracyjnych walorów muzyki Niemena przypisać należy jego zamiłowaniom plastycznym. Lecz ten wątek chętnie oddam pod refleksje tych z nas, którzy znają się na malarstwie.